SLD zapewne najbardziej zirytowała poprawka przywracająca wymóg respektowania przez media publiczne wartości chrześcijańskich i rodzinnych. Ale – co znaczące – równie mocno oburzyło go odrzucenie w Senacie zapisu gwarantującego minimalną kwotę finansowania publicznego radia i telewizji w wysokości 880 mln zł.
Platforma wpadła we własne sidła. Bo to ona przecież z likwidacji abonamentu uczyniła swój znak firmowy. Hasło było atrakcyjne, ale nie pomyślano zawczasu, co zaproponować w zamian. Dziś Donalda Tuska trapią problemy związane z domykaniem budżetu. Dlatego trudno się dziwić, że nie zachwyca go wizja wydawania na media publiczne prawie miliarda złotych rocznie.
Ale to, co jest problemem rządu, nie musi być problemem opozycji. SLD wie, że media publiczne – skazane na łaskę i niełaskę ministra finansów – jeszcze bardziej wytrenują się w serwilizmie wobec władzy. Ale wie też, że nie przetrwają w konkurencji z liderami medialnego rynku komercyjnego. Postkomunistów nie martwiłaby zapewne ta wizja, gdyby – tak jak w epoce Aleksandra Kwaśniewskiego – wciąż byli w politycznym mainstreamie. Ale dziś są słabi i nadal tracą wpływy.
Czasy, gdy szefowie prywatnych stacji bywali na wieczorach wyborczych SLD, dawno już minęły. Uwiąd mediów publicznych zaczyna więc Sojusz niepokoić. Kolejny raz okazuje się, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. A to, że po tylu miesiącach nie udaje się zagwarantować bezpieczeństwa (także finansowego) radiu i telewizji, pokazuje tylko, jak bardzo chodzi tu o politykę, a jak mało o dobro mediów publicznych.
[ramka] [link=http://blog.rp.pl/semka/2009/06/21/sld-juz-nie-ufa-salonom/]Skomentuj[/link][/ramka]