Barbara Labuda o Kościele, in vitro i żałobie narodowej

Barbara Labuda: Kościołowi chodzi o to, żeby żadna ustawa o in vitro nie powstała i by żadne prawne rozwiązania nie zostały przyjęte – twierdzi lewicowa polityk w rozmowie z Małgorzatą Subotić

Publikacja: 14.11.2010 18:56

Barbara Labuda

Barbara Labuda

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

[b]Przeżyła pani szok, kiedy w sierpniu wróciła pani z luksemburskiej ambasady do Polski po pięcioletniej nieobecności? [/b]

Nie przeżyłam szoku. Te wszystkie historie związane z krzyżem, wszystkie dyskusje ideologiczne, światopoglądowe, to, co ludzie myślą o kwestiach sumienia – w ogóle mnie to nie zaskoczyło. Ale nie chcę, by brzmiało to pyszałkowato.

[b]Dlaczego to wszystko pani nie zaskoczyło?[/b]

Uważam, że jest to powrót do sporu sprzed 20 lat, który w zasadzie nigdy nie został zakończony. A był to wielki spór, jaki przetoczył się przez Polskę na początku lat 90. Nie został zakończony, tylko wytłumiony. Wytłamszony, zaklajstrowany.

[b]Przez kogo? [/b]

Moim zdaniem zgodną wolą wielu stron. Motywacja była raczej wyższego rzędu.

[b]Czyli? [/b]

Był nią lęk przed ideologiczną wojną domową. Chciano, by bitwy światopoglądowe, które przechodziły wtedy przez Polskę, zostały zakończone. Argument był taki: Polska musi stawić czoła tak wielkim reformom.

[b]Mówi pani o okresie rządu Tadeusza Mazowieckiego?[/b]

Od rządu Mazowieckiego aż po prezydenturę Kwaśniewskiego. Ten spór ideologiczny zaczął się w 1989 roku. Rosnąca agresja w publicznej dyskusji postępowała w latach 90. Trwało to do 1997 roku, czyli daty ostatecznego przyjęcia konkordatu. To była klamra zamykająca ten spór. Ale tylko pozornie. Bo uważam, że spór o charakterze światopoglądowym i o miejsce Kościoła w państwie jest sporem zasadniczym do dzisiaj.

[b]Konkordat wynegocjował chyba ze Stolicą Apostolską rząd Hanny Suchockiej w 1993 roku? [/b]

To, co zrobił rząd Suchockiej, to był dopiero początek. Było przyjęcie, potem ratyfikowanie, podpisanie. Zapomnieliśmy, jak skomplikowany był to proces. Gdy wróciłam teraz do Polski i zobaczyłam, co się w kraju dzieje, zerknęłam do swoich wystąpień sejmowych.

[b]I co tam pani "wyzerkała"? [/b]

Znalazłam kilkadziesiąt moich wystąpień. Część była poświęcona miejscu Kościoła w Polsce, świeckości państwa, lekcjom religii. Dopiero potem wszedł na tapetę, mówiąc kolokwialnie, spór o aborcję.

[b]Spór o aborcję był najgorętszy w 1993 roku i zakończył się ustawą obowiązującą do dziś. [/b]

Tak. A jeszcze wcześniej zaczął się spór o majątek kościelny, który szybko został wytłumiony. Częściowo z przyczyn nadrzędnych, ale także z powodu zwykłego oportunizmu większości klasy politycznej, by w tym sporze nie uczestniczyć. Ale ta część nadrzędna, motywy wyższe – też istniały.

[b]Motywy wyższe, czyli co? [/b]

Lęk o to, żeby reformy w Polsce nie zostały zniszczone, podważone. Dlatego część polityków szukała sojuszu z Kościołem, oczekując, że biskupi poprą ich reformy. Pierwszym tego przejawem było wprowadzenie lekcji religii do szkół w sierpniu 1990 roku. W taki sam sposób, jak w czasach PRL zostały one wyprowadzone, czyli milczkiem, skrycie, chyłkiem. Moi koledzy i koleżanki z Unii Demokratycznej, którzy to wtedy zrobili, kierowali się też dobrymi intencjami. Wielu z nich to osoby bezwyznaniowe. Agnostycy, a nawet ateiści. Uważali jednak, że nie należy uniemożliwiać Kościołowi katechizacji poprzez szkolnictwo publiczne.

[b]To pani zdaniem był błąd? [/b]

Nawet w tamtym momencie był to błąd. Odbyło się to bez społecznych konsultacji. Choć w rządzie Mazowieckiego byli i Jacek Kuroń, i Ania Radziwiłł. Pytałam ich wielokrotnie: dlaczego to zrobiliście, tak się nie robi w wolnym kraju. Z tego, co zrozumiałam podczas naszych burzliwych rozmów, kierowały nimi jak najlepsze intencje. Chodziło o to, by Kościoła nie zrażać do nowej władzy mającej do przeprowadzenia fundamentalne reformy, które muszą objąć wszystkie dziedziny życia, bo system komunistyczny opierał się na monopolu wszystkiego. Jednak takie próby pozyskiwania przychylności Kościoła były polityką strusia i ustępstw. Polityką szkodliwą dla demokratycznego państwa polskiego. Jednymi kierowały racje wyższe, innymi brak krytycyzmu, a jeszcze inni robili to z oportunizmu. Nie zmienia to faktu, że reformy były bez precedensu w skali świata.

[b]To już chyba przesada? [/b]

Nie. Dlaczego mam tego nie mówić, jak to prawda. Tego typu przejścia w bardzo biednym kraju nigdzie nie było. To był wielki przeskok z systemu do systemu.

[b]Czyli były to decyzje racjonalne? [/b]

Tak, ale z naciskiem na to, że "były". Musimy na to spojrzeć z perspektywy 20 lat. Wtedy, nawet jeśli człowiek był wściekły, to chował gniew do kieszeni.

[b]O co "człowiek" miał być wściekły? [/b]

O katechezę, czyli faktycznie naukę zespołu dogmatów według jednej religii. Nie wszyscy w tę religię wierzą, a poza tym to dokonuje się w sposób niedemokratyczny.

[b]Ale z perspektywy czasu uważa pani, że było to wtedy posunięcie słuszne? [/b]

Nie wiem, czy słuszne, ale usprawiedliwialne. Ponieważ chodziło o pozyskanie wielkiego sojusznika dla przepro- wadzenia wielkich rzeczy w naszym kraju. Ja jednak uważałam, także wtedy, że i tak ten sojusznik by był. Kościół tak jak my był skazany na tę samą rzeczywistość. I na te same przemiany. I tak był beneficjentem tych przemian, choć wtedy nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak wielkim. A Komisję Majątkową wprowadził kto? Rząd liberalny Jana Krzysztofa Bieleckiego, który znowelizował ustawę powstałą za komuny, za czasów premiera Mieczysława Rakowskiego. Ustawa Bieleckiego pozwoliła na to, co dzisiaj, po 20 latach, widzimy.

[b]Uważa pani, że tak właśnie miało być?[/b]

Uważam, że nie. Dyskusji nad tą ustawa prawie nie było. W Sejmie wystąpiły dwie czy trzy osoby. Wśród nich ja. Ale nie jako przedstawicielka własnego klubu, Unii Demokratycznej, bo mi na to nie pozwolono.

[b]Jak to pani nie pozwolono? [/b]

Wystąpiłam jako outsiderka. Skrytykowałam tę ustawę jako, moim zdaniem, niedemokratyczną, krzywdzącą, niezgodną z prawem. Drugą posłanką, która ją skrytykowała, była Anna Dynowska ze Stronnictwa Demokratycznego. Z mojego klubu wystąpił Jan Rokita, który został przez kierownictwo klubu poproszony o to, by mnie skrytykował. I zjechał mnie równo za to, że ośmieliłam się mieć inne zdanie.

[b]Dlaczego ustawa o Komisji Majątkowej była pani zdaniem niezgodna z prawem?[/b]

To było niezgodne ze wszystkim, z czym mogło być niezgodne. Samo powołanie komisji, która w połowie składa się z zainteresowanych. Brak możliwości odwołania od jej decyzji itd. To wszystko mówiłam w Sejmie. Ale nie mam potrzeby powtarzania: to ja miałam rację, ja, ja, ja. Uważam, że pewien zasadniczy spór, bardzo ważny dla społeczeństwa i nowoczesnego państwa, został wówczas abortowany, nie dopełnił się. Problemy zostały. Miejsce Kościoła w Polsce jest specyficzne.

[b]W jakim sensie specyficzne? [/b]

Polski Kościół jest potężny, ekspansywny, czasem tryumfalistyczny. I ma różne oblicza, bo jego obecność w Polsce objawia się w różnych formach. Bardzo dobrych, szlachetnych, takich jak zakonnice zajmujące się filantropią albo środowiska intelektualne skupione wokół "Tygodnika Powszechnego", "Znaku", "Więzi". Ale jest też część Kościoła władzy, a nawet chciwości.

[b]Z pewnymi problemami, np. z przepisami dotyczącymi aborcji, udało się jednak dosyć skutecznie sobie poradzić. [/b]

Jeśli ten problem przez te wszystkie lata powracał wielokrotnie, to chyba nie został rozwiązany.

[b]Sprawa aborcji się pojawia, ale zaraz znika. Ktoś pomacha antyaborcyjnym sztandarem i szybko go chowa. Nie ma odzewu. Natomiast gdy ujawniono ostatnio nowe fakty związane z Komisją Majątkową, burza raczej nie cichnie. [/b]

Jestem przekonana, że kwestie aborcji także mamy przed sobą. Z dzisiejszej perspektywy widać, że również konkordat nie zadziałał.

[b]Dlaczego nie zadziałał? [/b]

Weźmy choćby sprawę krzyża przed Pałacem Prezydenckim, przy której wszystko widać jak w soczewce. Według konkordatu kwestie sporne związane z funkcjonowaniem Kościoła powinny być rozstrzygane wspólnie przez instytucje kościelne i organy władzy. Przy sprawie krzyża to nie zadziałało, bo Kościół dokonał zaniechania. Hierarchowie umyli ręce. Pojawiło się natychmiast pytanie, czy konkordat służy państwu polskiemu. I w ogóle czemu służy. Konkordat nadaje różne prawa i przywileje Kościołowi, instytucji przecież prywatnej.

[b]Instytucji prywatnej? [/b]

Z punktu widzenia prawa Kościół jest instytucją prywatną. Wielką i zasłużoną, ale prywatną. Dostał ogromną władzę, ale nie wywiązuje się z obowiązków, jakie nałożył na niego konkordat. Choć, jak już powiedziałam, ratyfikacja w 1997 roku konkordatu zamknęła praktycznie cały spór światopoglądowy w Polsce. Ale mamy drastyczny powrót tych samych spraw. Bo okazuje się, że zostały one tylko "wdepnięte", ukryte.

[b]Czy coś jeszcze panią razi w życiu publicznym? [/b]

To, że w przesadny sposób, w formie agresywnej, wyrażana jest żałoba.

[b]Można w przesadny sposób wyrażać żałobę? [/b]

Co tu dużo mówić, tak to wygląda. Gdy byłam w Luksemburgu, zostałam zaskoczona tym, że musiałam tłumaczyć, dlaczego premier polskiego rządu "niechlujnie klęczał przy trumnie". Polscy duchowni zarzucali naszym dygnitarzom, że nie dość okazywali żałobę. W luksemburskiej prasie te zarzuty były mocno eksponowane. Bo tam, chociaż jest to kraj w ponad 90 procentach katolicki, takie zarzuty są nie do pomyślenia.

[b]Ale Luksemburczyków nie dotknęła tragedia smoleńska. [/b]

Najpierw przeżywanie żałoby w Polsce było bardzo rozczulające. Ale później przedłużająca się żałoba zaczęła przybierać formę monstrualną. Kult cierpiętnictwa, jaki w Polsce istnieje – on ma bardzo długie korzenie, wielowiekowe – jest już dzisiaj dla ludzi nie do wytrzymania. Oni muszą wariować. Dzień w dzień od miesięcy oglądamy pogrzeby, cierpienie, krzyże, modlitwy. To się wpisuje w subkulturę cierpniętnictwa, polskiej ofiarności, która nas ogranicza. Część z nas widzi życie wyłącznie przez ten pryzmat. Słowa, że ktoś poległ, zamiast powiedzieć, że zginął w katastrofie lotniczej, wydają się dla niektórych naturalne.

[b]Poległ w tym sensie, że zginął, wykonując służbę publiczną. [/b]

Rozumiem i nie chcę tego piętnować. Ale musimy z tego wyjść, bo żaden naród nie jest w stanie żyć miesiącami i latami w cierpieniu. Niemożliwe jest kontynuowanie tej przesady, ostentacji, prób wymuszania jedynie właściwych zachowań. Jednocześnie wraca spór światopoglądowy z początku lat 90. Po 20 latach musi przybierać inną formę, bo społeczeństwo przez ten czas się zmieniło. Zarówno w sensie obyczajowym, jak i mentalności. O tym teraz trzeba rozmawiać.

[b]Chyba podoba się więc pani to, że obecnie dyskutuje się o in vitro?[/b]

Kościołowi chodzi o to, żeby żadna ustawa nie powstała. Przecież sprawa in vitro istnieje od lat, a Kościoła to nie interesowało. Odezwał się, gdy miała powstać ustawa, bo zależy mu na tym, żeby żadne prawne rozwiązania nie zostały przyjęte. Bo to Kościół ogranicza. Wypowiedzi biskupów nie świadczą o trosce o ludzi, o problemie technik poczęcia.

[b]Tylko o czym? [/b]

Episkopat realizuje dyrektywy swoich watykańskich zwierzchników. Kieruje nim watykańska biurokracja.

[b]Ale chyba konstruktywna rozmowa na jakikolwiek temat jest coraz bardziej niemożliwa, bo w Polsce dominuje teraz język nienawiści, który wzbudza silne emocje u ludzi.[/b]

Podobne słowa padają wszędzie na świecie. W Polsce jednak świadomie są nazywane językiem nienawiści. A reakcja na te słowa jest nadmierna, tworząc kiepski polityczny teatr.

[b]A jaka jest w tym rola Jarosława Kaczyńskiego? [/b]

Zasadnicza. To on określa klucz wiolinowy tej dyskusji, bo nadaje jej tonację na każdy kolejny dzień. Stał się jedną z centralnych postaci życia emocjonalnego Polaków. Albo wywołuje ogrom nienawiści, albo uwielbienie. Nikogo nie pozostawia obojętnym. Kuriozalne jest to, że osoba o świadomości zawężonej przez dwa ciężkie przeżycia – śmierć brata i własną przegraną w wyborach prezydenckich – pełna wściekłości i żądzy zemsty, rysuje klucz wiolinowy polskiemu życiu publicznemu. Wymuszając reakcje polskich władz na napastliwe i często absurdalne zarzuty. To wszystko sprawia, że mam poczucie, iż żyję w groteskowo-złowrogim świecie króla Ubu.

[i]Barbara Labuda, z wykształcenia romanistka, w czasach PRL działała w opozycji demokratycznej i "Solidarności". Potem związała się z Unią Demokratyczną i Unią Wolności. W 1995 r. w wyborach prezydenckich poparła Aleksandra Kwaśniewskiego. Od 1995 do 2005 była ministrem w Kancelarii Prezydenta RP. Ostatnio pełniła funkcję ambasadora RP w Luksemburgu[/i]

[b]Przeżyła pani szok, kiedy w sierpniu wróciła pani z luksemburskiej ambasady do Polski po pięcioletniej nieobecności? [/b]

Nie przeżyłam szoku. Te wszystkie historie związane z krzyżem, wszystkie dyskusje ideologiczne, światopoglądowe, to, co ludzie myślą o kwestiach sumienia – w ogóle mnie to nie zaskoczyło. Ale nie chcę, by brzmiało to pyszałkowato.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Publicystyka
Joanna Ćwiek-Świdecka: Czy nauczyciele będą zarabiać więcej?
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Publicystyka
Estera Flieger: Wygrał Karol Nawrocki, więc krowy przestały się cielić? Nie dajmy się zwariować
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: 6000 zamrożonych zwłok albo jak zapamiętamy Rosję Putina
Publicystyka
Bogusław Chrabota: O pilny ratunek dla polskich mediów publicznych
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Ukraina może jeszcze być w NATO