Śniła mi się pani od rosyjskiego. Stałem pod tablicą, a ona darła się, ile fabryka dała. "Widzisz?! Mówiłam ci, że kiedyś to się przyda?! A ty wolałeś wygłupiać się z Kurkiem!". Jacek Kurek – siedzieliśmy w jednej ławce, podpowiadał bezbłędnie, a z rosyjskiego był gość. "Przecież się uczyłem..." – spróbowałem nieśmiało. "Ale bez przekonania!" – wrzasnęła mi prosto do ucha.
Fakt. W klasie maturalnej myślałem, że komuna i proradzieckie agitki odchodzą na zawsze. Był 1989 rok, po lekcjach biegliśmy z kolegą handlować pod domem towarowym książkami z drugiego obiegu. Rosyjski kojarzył się wtedy wyłącznie z rozkazem strzelania w Katyniu. Dopiero potem człowiek odkrył Włodzimierza Wysockiego i to, że tamten naród tak samo cierpi przez swoją władzę jak polski.
"Ja ci dam "cierpi", gówniarzu!" – pani wyrwała mnie z zadumy. "Kak ty prawieł lietnije kanikuły, proszę bardzo, bystrieje, bo pałę dam!" – krzyczała. "Ja... – zacząłem – ja... palił zniczu na grobach sawietskich sałdatow, kak kazał Andriej Wajda. Ja kibicował pomniku sawietskich sałdatow w Ossowie. Ja smatrił na fiestiwał sawietskoj piesni w Zielionej Gurie. I na wiedomosti o strasznych błandach polskich piliotaw w Smolienskie, toże zalianym w trupa priezidientie Kaczynskim, katoryj kazał liodowat wa mglie".
"Nu, charaszo – rozpogodziła się. – A tiepier szto ty diełajesz?". "Tiepier, ja od rana do wieczieria smatrju na tieliewizor, katoryj pakazywajet mnoga intieriesnych materjaław o Rosiji". "I szto jeszczio?" – zbliżyła się groźnie. "Jeszczio?" – zerknąłem na Kurka.
Pokazywał powitanie "na misia". "Jeszczio ja czekaju na ruskawo priezidienta!" – zawołałem. "Mówi się: żdu. Ale to nic, zdążysz się nauczyć" – szepnęła, tuląc mnie do serca, które biło prawie tak ładnie jak Zmechanizowane Oddziały Milicji Obywatelskiej pierwszego dnia ostatniej socjalistycznej wiosny w Warszawie.