Reklama

Lewica potrzebuje koalicji jak kroplówki

SLD i Ruch Palikota mogą nie przetrwać czterech lat w opozycji. Dlatego bardzo chcą podczepić się pod porozumienie PO – PSL

Publikacja: 20.10.2011 21:14

Jedną z pierwszych deklaracji Leszka Millera po wygranych przez niego wyborach na szefa Klubu SLD były słowa, że partia jest gotowa zawrzeć koalicję z Platformą Obywatelską. Miller argumentował, że jego Sojusz jest ugrupowaniem nowocześniejszym niż PSL, więc Donald Tusk znajdzie w nim lepszego partnera do modernizacji Polski.

Słowa Millera – jednego z najbardziej doświadczonych polskich polityków – nie były propagandowym frazesem, ale przemyślanym komunikatem.

Na dodatek Miller nie miał uprawnień – będąc szefem klubu, lecz nie partii – aby składać deklaracje w imieniu całego ugrupowania.

Ale dla obserwatorów ze świata polityki jego słowa są całkowicie jasne.

– On dramatycznie potrzebuje sukcesu – mówi jeden z polityków lewicy. Miller potrzebuje czegoś, co spoi stojącą na granicy rozpadu partię.

Reklama
Reklama

Gdyby SLD miał większy klub parlamentarny, dobrą metodą byłaby zdecydowana opozycja wobec rządu i zabieganie o poparcie niezadowolonych. Na to jednak Sojusz dziś jest za słaby.  – Potrzebujemy kroplówki  – mówi nasz rozmówca.

Koalicja mogłaby być idealną kroplówką. Kilka stanowisk wiceministerialnych i szereg posad w administracji państwowej rozwiązałoby problem zatrudnienia dla kogoś z ponad 20 posłów Sojuszu zeszłej kadencji, którzy teraz nie dostali się do Sejmu.

A szeregowi działacze dostaliby sygnał, że w partyjnej spiżarni są jeszcze jakieś konfitury.

Czy oferta Millera zostanie przyjęta? Wszystko wskazuje na to, że nie. Przynajmniej nie w formie oficjalnej koalicji.

Może się jednak zdarzyć, że za poparcie SLD w kluczowych głosowaniach niektórzy byli posłowie Sojuszu znajdą zatrudnienie w instytucjach podległych administracji państwowej. – Koalicji z SLD nie będzie, ale ten drugi wariant może być realny – mówi "Rz" ważny polityk PO.

Perspektywa czterech lat w opozycji skłania do podobnych zabiegów także Janusza Palikota. Tuż po wyborach stwierdził, że jest gotów poprzeć rząd. Dodał, że może wskazać kandydatów na ministrów spośród bezpartyjnych fachowców. Oraz że żaden z jego posłów nie będzie pchał się do rządu.

Reklama
Reklama

Te słowa zostały odebrane jako demagogiczne podkreślanie, że Ruch Palikota nie jest zwykłą partią polityczną, lecz bardziej organizacją społeczną. Sęk jednak w tym, że Palikot zdradził swój polityczny plan.

Lider Ruchu znalazł się w położeniu Andrzeja Leppera. Spośród 41 jego posłów nie ma ani jednego, który mógłby pełnić funkcje ministerialne. Na dodatek duża część klubu to osoby przypominające posłów Samoobrony: bez doświadczenia w działalności politycznej bądź społecznej, mało wyrobione intelektualnie, czasami o podejrzanej przeszłości.

Palikot, który otwarcie przyznaje, że jego ambicje sięgają najwyższych godności, wie, że z tymi ludźmi nie ma szans na większy sukces. Chce wymienić większość z nich przed następnymi wyborami. Udział w rządzie pozwoliłby przyciągnąć do Ruchu osoby bardziej kompetentne.

Wtedy oni byliby jedynkami na listach Palikota, a nie budzący kontrowersje biznesmeni.

Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Pożar w PiS. Czy partia bezpowrotnie straciła część wyborców na rzecz obu Konfederacji?
Publicystyka
Grzegorz Rzeczkowski: Odpowiedź na wywiad z Jackiem Gawryszewskim
Publicystyka
Jakub Sewerynik: Komu przeszkadzała Chanuka w Pałacu Prezydenckim?
Publicystyka
Marek A. Cichocki: Czy dla europejskiej prawicy MEGA to dar niebios?
Publicystyka
Juliusz Braun: Media publiczne raczej po staremu
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama