Chichot Bandery

Jednym z przebojów ostatnich targów książki historycznej był zbiór esejów rosyjskiego badacza, Marka Sołonina „Nic dobrego na wojnie".

Aktualizacja: 10.12.2011 15:18 Publikacja: 10.12.2011 15:15

Sołonin ma wśród polskich czytelników wyrobioną markę: jest na pewno w pierwszej trójce znawców „frontu wschodniego" obok historyka-hobbysty Wiktora Suworowa, który pierwszy rzucił wyzwanie wielkiemu historycznemu kłamstwu tuszującemu decydującą rolę ZSSR w rozpętaniu wojny światowej, i historyka-popularyzatora Władimira Bieszanowa, który drobiazgowo opisał miesiąc po miesiącu cały prawdziwy przebieg „wielkiej ojczyźnianej". Być może ustępuje Suworowowi pasją (jest z nim zresztą w sporze co do interpretacji poczynań Stalina i przyczyn katastrofy Armii Czerwonej w 1941) a Bieszanowowi talentem narracyjnym, ale góruje nad obydwoma solidnością swych prac. Praktycznie każdą tezę argumentuje konkretnymi dokumentami archiwalnymi, których jest zapalonym i uznanym badaczem.

I w taki właśnie, niezwykle solidny sposób napisany jest też zawarty we wspomnianej książce esej „Nasza władza będzie okrutna", poświęcony, jak określa to Sołonin, „galicyjskiemu faszyzmowi" oraz jego prawodawcom ? Doncowowi, Banderze, Szuchewyczowi i innym.

 

Sam autor, gdy podczas spotkania w Klubie Ronina wspomniałem o tym eseju, wydawał się nie zaliczać go do swoich znaczących dokonań. Ot, taki, jak to ujął, „popularyzatorski", „podręcznikowy" materiał, w którym niczego wszak nie odkrył, niczego nowego światu nie oznajmił, zsumował tylko fakty powszechnie znane, którym zaprzeczyć nie sposób ? można tylko udawać, że ich nie ma, wypierać ze świadomości i czynić tabu.

Może i nie ma w tym tekście niczego nowego, ale śmiem twierdzić, że powinien on być obowiązkową lekturą w szkołach, w parlamencie RP i jej „elitach" kulturalnych. Bo jest to po prostu zawarta w pigułce wiedza, oparta na dokumentach i cytatach, o do gruntu zbrodniczej, obłędnej ideologii, która wydała OUN i UPA ? ideologii bliźniaczo podobnej do nazizmu i komunizmu, bo też i wywiedzionej z generalnie tych samych założeń budowy „nowego wspaniałego świata" poprzez masową eksterminację całych stojących na zawadzie grup społecznych i narodów. Jak pisze Sołonin, Doncow czy Bandera od Hitlera i Stalina różnili się tylko tym, że mieli mniej szczęścia i nigdy nie dano im rządzić państwem. Z tym „brakiem szczęścia" można polemizować. Oczywiście, w liczbach bezwzględnych wymordowanie około stu tysięcy Polaków, Żydów, Ukraińców i Czechów nie może się równać osiągnięciami Hitlera, liczonymi w milionach, a tym bardziej Stalina, idących w dziesiątki milionów. Ale za to nacjonalistom ukraińskim (czy, jak chce Sołonin, „galicyjskim") przysługiwała przez wiele lat palma pierwszeństwa jeśli chodzi o skuteczność zorganizowania masowego ludobójstwa siłami partyzantki, nie dysponującej żadnym aparatem państwowym. Przynajmniej do czasu rzezi w Ruandzie.

Tekst Sołonina ma tę dodatkową wartość, że trudno mu zarzucić brak obiektywizmu. Historyk nie jest Polakiem, międzywojenną Polskę ? podobnie jak Bieszanow ? ocenia bardzo krytycznie, często wręcz wydaje się Polakom niechętny. Nie sposób mu też przypisać imperialnej perspektywy rosyjskiej czy wielkoruskiego szowinizmu, bo mimo sporej poczytności w ojczystym kraju, jedyna recenzja, jakiej doczekał się w oficjalnej, putinowskiej prasie, sprowadzała się do żądania – bez postawienia mu jakichkolwiek merytorycznych zarzutów ? by za „oszczercze podłe kłamstwa znieważające pamięć ofiar walki z faszyzmem" postawić go przed sądem.

Tymczasem na Ukrainie, mimo piszczącej biedy, znajdują się coraz to nowe fundusze na stawianie pomników Banderze i innym zbrodniarzom oraz rośnie popularność neofaszystowskiej partii „Swoboda" jawnie odwołującej się do światłych tradycji rezunów Doncowa. Bezczelnie zakłamywana jest historia OUN i UPA oraz eksterminacji na Wołyniu; w archiwach w tajemniczy sposób znikają dotyczące tych spraw dokumenty, historycy i archeolodzy z Polski spotykają się z agresją i przemocą, a kontaktujący się z nimi świadkowie zbrodni po wizytach dziarskich chłopców z faszystowskich bojówek błagają o usunięcie ich relacji z publikowanych prac, a przynajmniej ich anonimizowanie.

Kiedy to się dzieje, co robi państwo polskie? Oczywiście, pod rządami elity, dla której rocznica Bitwy Warszawskiej jest przede wszystkim okazją do czczenia pamięci bolszewickich najeźdźców, a troska o suwerenność narodową „ciemnotą i zaściankowością" nie protestuje przeciwko temu w najmniejszym stopniu. Co więcej, w wydawanym w Polsce ukraińskim piśmie „Nasze Słowo" czytać możemy podobne do głoszonych na zachodniej Ukrainie kłamstwa o dobrych banderowcach i rzekomej symetrii polskich i ukraińskich zbrodni podczas wojny. W ostatnim numerze tego tygodnika znaleźć można obelgi pod adresem pani Ewy Siemaszko, która rzekomo „opętana jest nienawiścią", i protesty przeciwko „kłamliwej kampanii" prowadzonej w polskich mediach, przypisującej ukraińskim nacjonalistom odpowiedzialność za eksterminację Polaków. W istocie ? jak można wnosić z „Naszego Słowa" ? sto tysięcy mieszkańców Wołynia musiało się wymordować same, po to, żeby dziś nienawistni potomkowie niedobitków mogli perfidnie obciążać za swe winy bohaterów z UPA i SS „Galizien".

Nie zwracałbym może Państwa uwagi na te brednie, gdyby nie fakt, że tygodnik „Nasze Słowo" dotowany jest z naszych podatków, w ramach patronowania przez rząd III RP mniejszości ukraińskiej. Sytuację, w której państwo polskie nie tylko nie przeciwdziała propagandowej ofensywie ukraińskich neofaszystów, ale jeszcze ich dotuje, jest doprawdy skandalem na który brakuje w uprzejmym języku odpowiedniego określenia. Tylko patrzeć, jak na fali „zacieśniania integracji" stosowne ministerstwa zaczną finansować prace mające na celu przywrócenie wspólnej pamięci prześladowań mniejszości niemieckiej w II RP, które w 1939 zmusiły Niemców do „podjęcia zdecydowanych działań w obronie represjonowanych przez polski reżim rodaków", a pan prezydent użyczy swego honorowego patronatu i daru krasomówczego obchodom rocznicy Hakaty i jej zasług dla ucywilizowania ludności polskiej na etnicznie niemieckich ziemiach Wielkiego Księstwa Poznańskiego.

Autorytet z „Naszego Słowa", wracając do niego, powołuje się na ustalenia oberautorytetów z „Gazety Wyborczej". Nie mam zwyczaju się wdawać w szarpaninę z byle kim tylko dlatego, że mi gdzieś tam naubliżał, ale tu sprawa jest na tyle charakterystyczna, że pozwolę sobie na moment zająć nią państwa uwagę. Otóż niedawno, w tygodniku „Uważam Rze", odwołując się do swojego starego artykułu „Myśmy wszystko zapomnieli" napisałem, że tekst ten, opublikowany w „Rzeczpospolitej" w roku 2008, okazał się pierwszym takim artykułem w mediach głównego nurtu w dziejach III RP. „Pierwszym takim" nie znaczyło oczywiście „pierwszym podejmującym temat rzezi wołyńskich", tylko „pierwszym krytykującym władze III RP za haniebną postawę wobec prób upamiętnienia tych zbrodni, nazwania jej po imieniu i wskazania winnych". Być może niefortunny skrót redakcyjny w ostatecznej wersji tekstu uczynił to sformułowanie dwuznacznym, ale przy elementarnej dozie inteligencji i dobrej woli każdy czytelnik mógł doskonale odczytać jego sens. Zresztą dla całego artykułu kwestia rzekomego przypisania sobie przeze mnie pierwszeństwa w podjęciu tematu Rzezi miała zupełnie marginalne znaczenie.

Niemniej, jak się jest pętakiem z „Wyborczej" i rozpaczliwie chce się Ziemkiewicza ugryźć, a nie ma jak (bo ile można zdławionym szeptem oznajmiać sensację o KRUS-ie) to można udać głupiego i ogłosić, że się wykryło „kłamstwo", i udowadniać je przypomnieniem publikacji swej gazety na ten temat w latach dziewięćdziesiątych. Nawiasem mówiąc, przemilczając przy tym fakt, że co najmniej większość tych publikacji promowała raczej banderowską, niż polską pamięć i oczywisty sposób służyła relatywizowaniu zbrodni.

Potem inne pętaki z tej samej gazety przy różnych okazjach mogą się powoływać na pętaka pierwszego, nadmieniając o „kłamstwach" Ziemkiewicza jako czymś stwierdzonym i oczywistym. I to samo właśnie wymyślone przez „Gazetę Wyborczą" „kłamstwo" okazuje się jedynym konkretem, który potrafi podać nie posiadający się z oburzenia na polskie manipulowanie historią organ mniejszości ukraińskiej w Polsce.

We wspomnianej już książce pisze Sołonin o propagandowej kanonadzie prowadzonej przez oficjalnych, kremlowskich historyków przeciwko „kłamstwom" Suworowa, jakoby Stalin sam chciał napaść na Hitlera, tylko wyznaczył termin ataku o kilkanaście dni za późno. Wszyscy oni oczywiście używają frazy „kłamca" jako czegoś udowodnionego i ponad wszelką wątpliwość stwierdzonego, podpierając się autorytetem innych, którzy też uważają to za oczywiste ? a jeśli w końcu ktoś uparcie podąży tropem „ostatecznego zdemaskowania kłamstw niejakiego Riezuna vel Suworowa", znajdzie artykuł udowadniający, że autor „Lodołamacza" podał mylne rozmiary tylnej rolki naciągu gąsienicy czołgu T-26.

Nie porównuje się ? po prostu, jest taka metoda, i jak się chce w żywe oczy zaprzeczać prawdzie oczywistej i niewątpliwej, jest to metoda jedyna. Czym miałby się podpierać chwalca banderowców, jeśli nie „zdemaskowaniem" moich „kłamstw" przez „Gazetę Wyborczą"? Przecież nie cytatami z manifestów, dokumentów programowych, przemówień, rozkazów i raportów samego Bandery oraz innych „bohaterów" i ojców założycieli partii „Swoboda". Te akurat możemy w obfitym wyborze znaleźć u Sołonina. I, delikatnie mówiąc, nie potwierdzają one w najmniejszym stopniu obrazu UPA jako zwykłych ukraińskich patriotów walczących o wolność swej ojczyzny, ani tezy o „wojnie domowej" czy rzekomej symetrii krzywd zadanych sobie wzajemnie podczas niej przez Polaków i Ukraińców.

Mówiąc nawiasem, czy nie jest to ciekawe, że „Gazeta Wyborcza", która tyle wysiłku wkłada w znalezienie jakiegoś śladu „wzbierania w Polsce brunatnej fali" ? tego, co ma na wierzchu, nie zauważa? Uporczywie tworzy michnikowszczyzna narrację o tym, że w Polsce bezkarnie podnoszą głowę faszyści, a organa państwa polskiego nie tylko przyjmują to bezczynnie, ale wręcz faszystów wspierają ? na przykład podrzucając do „Krytyki Politycznej" arsenał dla skompromitowania pokojowo nastawionych „antyfakerów" (określenie Waldemara Łysiaka) i aresztując niewinnych lewicowych działaczy pod fałszywymi zarzutami napaści na funkcjonariusza. Aż wzrusza się człowiek, gdy widzi, jak wobec kompletnego fiaska prób znalezienia jakichkolwiek dowodów „faszyzmu" ONR i Młodzieży Wszechpolskiej wyciągnęła „Gazeta" z całkowitego marginesu niejakiego Adama Gmurczyka i jego NOP, i jak nadyma ich znaczenie czyniąc wielkiego niusa z każdego blogowego wpisu, starając się zarazem jakoś propagandowo przykleić NOP do „narodowców" w ogóle, a zwłaszcza do członków honorowego komitetu poparcia dla Marszu Niepodległości. Nic nowego, tak samo swego czasu wydobyła „Wyborcza" z niebytu i wylansowała niejakiego Bernarda Tejkowskiego.

A tu oto, proszę bardzo ? mamy do czynienia z prawdziwym, a nie urojonym faszyzmem. Z rehabilitowaniem zbrodniczego nacjonalizmu, negowaniem pamięci o jego zbrodniach, zakłamywaniem istoty arcyzbrodniczej ideologii. I jeszcze państwo polskie nie tylko pozostaje bezczynne, ale wspomaga to dotacjami!

I co na to michnikowszczyzna? Nic... Chodzi wszak o nacjonalizm wrogi polskości i polskim patriotom. A więc sojuszniczy w walce z głównym wrogiem. A taki faszyzm, to proszę bardzo, jak najbardziej, może być.

Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości