Publicystka „Gazety Polskiej” komentuje sytuację:
Bronisław Komorowski spieszył do Jałty na szczyt przywódców państw Europy Środkowej. Takich jak on było czterech. Prezydent miał plan: będzie przemawiał obok przywódców Macedonii, Słowacji i Rumunii. Ach, i jeszcze Litwy. I powie, co myśli. Tam, w Jałcie, ogłosi, że Ukraina ma złe prawo, przestarzałe. I że musi je zmienić.
Te ambitne plany pokrzyżowała Ukraina – „najwyraźniej nierozumiejąca, że jeśli do Jałty wybiera się Komorowski, to wystarczający powód, by szczyt organizować”:
Ważniejsze dla niej było, że szczyt postanowiło zignorować 14 prezydentów – m.in. z Niemiec, Austrii, Czech. Czy Komorowski wiedział, w jak wąskim gronie się znalazł, czy też niezawodny prof. Kuźniar tłumaczył mu, że to grono to elita, a nie… margines? Po odwołanym szczycie prezydent postanowił nie rezygnować z napisanego już przemówienia.
Lichocka podkreśla, że apel Komorowskiego – przynajmniej w rozumieniu polskiego prezydenta – miał pokazać, co Ukraina może zyskać, jeśli zmieni swoje stanowisko: