Z kim?
Kwatera Ł Cmentarza Powązkowskiego, na której prowadziliśmy badania, została w latach 60., 70. i 80. przeznaczona dla ponownych pochówków. Nie jest przypadkiem, że umieszczono na niej groby bardzo wielu ludzi zaangażowanych w komunistyczny terror. Ubeków, prokuratorów wojskowych, sędziów wydających wyroki śmierci. Zbrodniarzy po kilkudziesięciu latach pochowano obok ofiar.
Kogo konkretnie?
Julię Brystygierową, szefową Departamentu V MBP. Ilię Rubinowa, sędziego odpowiedzialnego za zamordowanie generała Emila Fieldorfa. Romana Kryżę, sędziego, który miał na koncie wiele wyroków śmierci. Można tak wymieniać długo.
Mówi pan, że to nie przypadek.
Nie, bo praktykę grzebania ludzi zasłużonych dla władzy komunistycznej w kwaterach wcześniej używanych do chowania ofiar czerwonego terroru stosowano również w wielu innych miejscach w PRL. Komuniści wierzyli, że ich system będzie wieczny. Uważali więc, że grobów znanych komunistów nikt już nigdy nie będzie rozkopywał. W ten sposób ślad zbrodni zginie na zawsze.
Czyje ciała państwo wydobywacie?
Dopóki nie będziemy mieli wyników badań DNA, nie możemy z całą pewnością powiedzieć, kogo udało nam się wydobyć. Wiemy, że na Łączce byli pochowani gen. Emil Fieldorf, rotmistrz Witold Pilecki, mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”, płk Hieronim Dekutowski „Zapora”, ppłk Stanisław Kasznica, ostatni komendant Narodowych Sił Zbrojnych. Najpiękniejsze postacie naszej historii. Ponad 20 kawalerów Virtuti Militari, kilkunastu powstańców warszawskich, cichociemni. Kwiat narodu. To, co się stało po roku 1944, było dokończeniem tragicznego dzieła okupantów niemieckich i sowieckich. Komuniści dobili polską elitę. Tych, których nie zdążyli wymordować Sowieci i Niemcy.
Jak wyglądała droga do dołów śmierci na Łączce?
Ofiary przywożono nocą. Z więzienia na Rakowieckiej, ale również z więzienia Informacji Wojskowej, z więzień UB na Pradze. Specjalnie przeznaczeni do tego więźniowie pod eskortą funkcjonariuszy straży więziennej zakopywali ciała. Ofiary to skazani na śmierć, ale również ludzie zakatowani po aresztowaniu. Świadczy o tym to, że znajdujemy przy ich ciałach przedmioty osobiste, które na ogół więźniom się odbiera: okulary, paski.
Jak wykonywano wyroki?
Po orzeczeniu wyroku śmierci ludzie średnio przez około 90 dni oczekiwali na egzekucję w celi wieloosobowej. Przebywało w niej nawet 60 osób. Żołnierze podziemia, przestępcy, zbrodniarze niemieccy - wszyscy razem. Więźniowie przeczuwający, że idą na śmierć, starali się zostawić jakiś znak rodzinie. Podpułkownik Łukasz Ciepliński, prezes IV Komendy WiN, powiedział kolegom w celi, że jeżeli przeżyją, niech przekażą jego bliskim, iż przed śmiercią włożył sobie do ust medalik z Matką Boską. Chodziło o możliwość identyfikacji jego ciała po latach.
Znaleźli państwo medalik w jakiejś czaszce?
Znaleźliśmy pięć, sześć innych takich medalików. Nie tylko Ciepliński wpadł na ten pomysł.
Wróćmy do celi śmierci.
Gdy nadchodził ten dzień, po skazanego przychodziło kilku strażników. Wywoływali człowieka „na literę”. Wyprowadzali go w miejsce, gdzie był naczelnik więzienia, prokurator i czasami ksiądz. Skazany dowiadywał się, że Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Prowadzono go korytarzem i w bocznej piwniczce znienacka otrzymywał strzał z pistoletu w tył czaszki.
Kto naciskał na spust?
W Warszawie funkcję katów pełnili Aleksander Drej i Piotr Śmietański, starzy komuniści, byli żołnierze GL i AL. Natury prymitywne.
Polska odzyskała niepodległość 23 lata temu. Dlaczego dopiero teraz przeprowadzono prace ekshumacyjne na Łączce?
Bo przez wiele lat panował w naszym kraju klimat skrajnie wrogi podobnym poszukiwaniom. Rozliczać zbrodni komunistycznych nie było wolno. Nie mówiąc już o aresztowaniu i osądzeniu zbrodniarzy. Przecież w latach 90. żył jeszcze naczelny prokurator wojskowy Stanisław Zarakowski, sędzia Mieczysław Widaj, który miał sto kilkadziesiąt wyroków na koncie. Żyło kilkudziesięciu innych ludzi, na czele z Heleną Wolińską, którym można było wymierzyć sprawiedliwość. Tak się nie stało z powodu oporu wpływowych środowisk. Okazało się nawet, że „człowiekiem honoru” jest były generał SB, którego miejsce jest w więzieniu. A osoby, które zajmują się badaniem zbrodni komunistycznych, są „oszołomami”. Proszę się więc nie dziwić, że w takiej sytuacji nie było możliwości przeprowadzenia ekshumacji.
Kiedy klimat zaczął się zmieniać?
Przełomem był rok 1999 i powstanie IPN. Wtedy zaczęliśmy program badawczy „Skazani na karę śmierci”. Staraliśmy się policzyć zamordowanych. Upłynęło jednak sporo czasu, zanim mogliśmy zacząć ekshumacje. Teraz przed nami drugi etap prac na Łączce, w przyszłym roku będziemy prowadzić wykopaliska na Służewcu, gdzie komuniści również zakopywali swe ofiary. Jesteśmy pozytywnie zaskoczeni olbrzymim odzewem lokalnych społeczności. Dzwonią do nas ludzie ze wszystkich części kraju i proszą, żebyśmy przeprowadzili poszukiwania także u nich. Cała Polska jest usiana masowymi grobami, w których spoczywają ofiary czerwonego terroru.
Dlaczego to właśnie pan prowadzi te wykopaliska?
Bo uważam, że jest to mój obowiązek. Ludzie, których ciała wydobywamy, to najwięksi bohaterowie Rzeczypospolitej, nie mieści mi się w głowie, żeby państwo polskie mogło nie dołożyć wszelkich możliwych starań, aby odnaleźć ich ciała i sprawić im przyzwoity pochówek.
Krzysztof Szwagrzyk jest naczelnikiem Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN we Wrocławiu. Badacz zbrodni komunistycznych. Autor książek. M.in. „Zbrodnie w majestacie prawa”, „Prawnicy czasu bezprawia”. Kieruje ekshumacjami ofiar zbrodni komunistycznych na Łączce na warszawskich Powązkach