Oczywiście są i złe scenariusze, ale ten dobry nie jest nierealistyczny. Libia, półtora roku po rozpoczęciu buntu przeciwko rządzącemu ponad cztery dekady Muammarowi Kaddafiemu i dziesięć miesięcy po śmierci dyktatora, ma wyjątkowo wiele atutów w rękach.
Przede wszystkim, w przeciwieństwie do sąsiednich krajów, które przeżyły rewolucje – Tunezji i Egiptu, ma bogate złoża ropy i gazu przy niewielkiej liczbie ludności.
W ostatniej fazie władzy dyktatorów na statystycznego Libijczyka przypadał sześć razy większy dochód niż na Egipcjanina i ponad trzy razy większy niż na Tunezyjczyka. Statystyka nie przekładała się na poziom życia przeciętnej rodziny w Libii, bo Muammar Kaddafi miliardy przeznaczał głównie na swoją rodzinę, swoich współpracowników i realizację mocarstwowych projektów. Teraz jednak podział zysków z surowców ma być inny – po to przecież była rewolucja.
Ma o to zadbać nowy rząd, który poznamy w najbliższych dniach. Tworzenie go nie przebiega bez problemów. Od wyborów upłynęły dwa miesiące. Większość wybranych posłów nie trafiła do parlamentu z list partyjnych, dlatego kandydaci na premiera muszą rozmawiać niemal z każdym z osobna.
Wiele wskazuje jednak na to, że szefem gabinetu zostanie Mahmud Dżibril, który stał już na czele rządu tymczasowego. To polityk pragmatyczny, przewodzący koalicji balansującej między hasłami świeckimi i odwołaniami do prawa islamskiego.
W środę, gdy długie oczekiwanie na nową demokratycznie wybraną władzę wydawało się dobiegać końca, Libijczycy dowiedzieli się o ekstradycji do ich kraju z Mauretanii szefa tajnych służb Kaddafiego Abdullaha Senusiego.