Nie wiem, czy świadomie czy przez niewiedzę, tworzy się nikomu niepotrzebne konflikty, za które później drogo się płaci. Co gorzej, w wyniku takich zmian coraz więcej ludzi mówi: tu nie ma dla mnie miejsca, nie chcę tu żyć. Bo jak „u nas w powiecie" nie ma np. wydziału ksiąg wieczystych, to znacznie trudniej załatwiać liczne sprawy związane z obrotem nieruchomościami. Są coraz większe przepływy ludności do dużych miast, a pozostałe tereny się wyludniają. Podczas gdy kraje zachodnie robią wszystko i nie szczędzą funduszy, by ludzie zechcieli mieszkać i zarabiać poza dużymi miastami, my robimy wszystko, aby zjeżdżali do Warszawy, Krakowa czy Gdańska. Kiedyś, jak zwykle – po szkodzie, zrozumiemy ten błąd i aby zachęcić ludzi do powrotu, będziemy odbudowywać sądy, dawać pieniądze na komunikację zbiorową, dopłacać rodzinom, obniżać podatki itd., byle tylko skusić „nowych osadników".
Chce pan powiedzieć, że te dzisiejsze oszczędności są na krótką metę?
Tak, i każdy normalny, duży kraj europejski dba o to, by utrzymać ludność właśnie na takich obszarach, bo jak nie, to wszystko – mówiąc kolokwialnie – zarasta trawą. W małych miasteczkach zostają głównie ludzie starsi, nieprodukcyjni, nieaktywni, wzmacniają się tendencje roszczeniowe: „dajcie nam". W tej sytuacji nawet trudno się dziwić, bo są one słuszne. Jak ci ludzie mają sobie sami te różne rzeczy zapewnić? Jeśli dzieci wiejskie nie mogą dojechać do szkoły czy ludzie do pracy, bo zostały polikwidowane połączenia autobusowe, to zostają na miejscu i „zasilają bezrobocie". Bo nie każdy, wbrew temu, co wydaje się niektórym w Warszawie, ma do dyspozycji własny samochód. Cały ten wielki splot zdarzeń i relacji między gospodarką a życiem społecznym rządzący muszą brać pod uwagę, bo za chwilę się okaże, że państwo się zwija.
Dzisiaj w rządzie nie ma nikogo, kto by to rozumiał?
Nie mam pojęcia. Wydaje mi się jednak, że to są rzeczy proste i zupełnie oczywiste. Mówimy o społecznościach lokalnych, o rodzinach i o obywatelach, wobec których państwo przyjęło na siebie obowiązki takie same w dużym mieście jak i gdzie indziej. Powiat ziemski to dzisiaj ok. 80 tys. osób, mieszkających mniej więcej w ośmiu gminach, z miastem, które jest centrum tego układu lokalnego, i silnymi więziami pomiędzy gminami wiejskimi i miastem powiatowym. Warto zauważyć, że to mniej więcej tyle samo ludności, ile ma przeciętne miasto na prawach powiatu (z wyłączeniem trzech największych: Warszawy, Krakowa i Łodzi). Jeśli konstytucyjnie zdecydowano się na decentralizację zarządzania publicznego, na gwarantujący to ustrój terytorialny i podział administracyjny, to przecież nie na parę lat. Jeżeli się oczekuje od ludzi aktywności społecznej, zaangażowania, to trzeba im zapewnić pewien poziom stabilności instytucjonalnej i terytorialnej, który gwarantuje im poczucie pewności i bezpieczeństwa, a także sensu takiej aktywności. Nie może być tak, że co rok przychodzi nowy minister i coś zmienia, raz daje, raz zabiera.