Amerykański prezydent powiedział po masakrze w szkole w Newtown: „te tragedie muszą się skończyć. Żeby je skończyć, my musimy się zmienić". Nie padły przy tym żadne konkrety, ale wiadomo, że na żadną rewolucję w dostępie do broni w USA nie ma szans. Co zostaje więc Barackowi Obamie?
Prezydent musi przedstawić wyważoną i – co ważniejsze – realną odpowiedź na tę tragedię. Nie powinien jednak przy okazji przypominać Amerykanom aż nazbyt znajomo brzmiących opinii na temat broni palnej albo próbować wprowadzać starych i wyświechtanych propozycji. Zamiast tego powinny paść wezwania do podjęcia działań, które znalazłyby poparcie całej sceny politycznej. Przegląd przepisów dotyczących broni palnej byłby jak najbardziej na miejscu, ale udawanie, że ograniczenie się tylko do tego środka zmieni sytuację, nie przekonałoby najprawdopodobniej większości moich rodaków. Prezydent będzie się też musiał zastanowić, jak sprawić, żeby nasze instytucje edukacyjne i miejsca publiczne były bezpieczniejsze.
Demokraci w ciągu ostatnich 10 lat nie podjęli żadnych zdecydowanych kroków, by ograniczyć dostęp do broni
Czyli uważa pan, że zamiast walki z drugą poprawką do konstytucji, dającą prawo do posiadania broni, powinno się zabiegać o poprawienie bezpieczeństwa w szkołach? Jak? Wymieniając drzwi w klasach na przeciwwłamaniowe?
Wydawało się, że już mamy odpowiednie przepisy dające pewien poziom bezpieczeństwa w szkołach, ale wygląda na to, że będziemy musieli pochylić się nad tymi przepisami jeszcze raz. Na pewno nie chcemy militaryzować naszych szkół. Jeżeli w szkole w Newtown byłaby inna ochrona – poza zwykłą, pasywną – to można założyć, że udałoby się ograniczyć rozmiary tragedii wyrządzonej przez Adama Lanzę. Myślę, że Amerykanie są już gotowi na ogólnonarodowy dialog w sprawie tego, co można zrobić z tym problemem, i jak w ogóle znaleźliśmy się w takim miejscu.