Ze środowiskiem "Gazety Wyborczą" i Donaldem Tuskiem jest jak ze starym dobrym małżeństwem (lub może raczej związkiem partnerskim: nowoczesnym, bo poligamicznym): czasami się na siebie boczą, narzekają, kłócą, ale że nie mogą dłużej bez siebie wytrzymać, zawsze do siebie wracają. Dlatego właśnie niedługo zajęło Jackowi Żakowskiemu, aby od oburzenia na premiera i Platformę po aferze ze związkami partnerskimi, wrócić do normalnego uwielbienia i postawy "Tusku musisz".
Żakowskiego zachwyciło nowo odkryte "przywództwo", jakie premier Tusk miał okazać podczas konferencji prasowej po zmianach personalnych w swoim rządzie.
Miało się stać coś ważnego. I się stało. Ale całkiem nie to, co się zapowiadało. Zmiany w rządzie, których zapowiedź skupiła w środę uwagę mediów i opinii publicznej, okazały się błahe. Żaden przełom ani kamień milowy. Najwyżej kolejna odsłona szachowej rozgrywki premiera w jego grze o partię i Polskę. Donald Tusk zdawał sobie sprawę, że skala zdarzenia ma się nijak do skali zainteresowania. I jako rasowy polityk zrobił z tej dysproporcji najlepszy użytek, jaki można było zrobić. Zrobił wreszcie to, czego w jego polityce od lat bardzo brakowało. Zaoferował nie tylko kierownictwo, ale też przywództwo.
- zauważa celnie publicysta, ciągnąc dalej, że dotąd premier był tylko kierownikiem, zajmującym się "konkretami: autostradami, stadionami, szpitalami, emeryturami, koleją, budżetem, personaliami. Przywódcą natomiast miał być w ocenie Żakowskiego Jarosław Kaczyński, który sam "rysował wizje, zakorzeniał je w lękach i nadziejach, opisywał świat, wskazywał miejsce bieżących wydarzeń na mapie swoich idei." Domyślać się możemy w takim razie, że rolę tak rozumianych przywódców po drugiej stronie sporu spełniały do tej pory prorządowe media z "Polityką" i "Gazetą Wyborczą" na czele. Na szczęście, premier przejął od nich pałeczkę i sam już mówi to, co powinniśmy myśleć.
Nie mając wiele do powiedzenia na temat zmian w rządzie, po raz pierwszy zrobił to, co na co dzień robią Obama, Merkel, Cameron i każdy polityczny lider, który chce sprawować nie tylko władzę, ale też przywództwo. Wykorzystał banalne dziennikarskie pytania, żeby objaśnić Polakom kluczowe fragmenty polskiej rzeczywistości i ich miejsce w procesach, jakim podlegamy. Przypominając (w związku z awanturą przed wykładem prof. Środy) legendarny "Kabaret" z Lizą Minnelli, grozę rosnącej coraz szybciej brunatnej fali zakorzenił w popkulturowej pamięci lat 30. Problem związków partnerskich opowiedział językiem ludzkiej życzliwości i troski o innych. Chamski atak posła Niesiołowskiego na córkę Agnieszki Holland ocenił językiem międzyludzkich relacji stojących wyżej niż polityczna walka.