Okazuje się, że mimo wszystkich przeciwności oraz coraz gorszej prasy i passy premier nie stracił jednak swojego największej broni: daru przekonywania. Niestety dla premiera, dar ten działa przeciwną do zamierzonej stronę. Odwróconej mocy tego daru doświadczyła na sobie Katarzyna Kolenda-Zaleska. Jeszcze w ubiegłym tygodniu pani Katarzyna zdecydowanie potępiała warszawskie referendum ws. odwołania prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, nazywając je "polityczną akcją". Dziś, po tym jak premier Tusk oznajmił, że "nie poleca jego organizacji, ani nie rekomenduje udziału w nim.", dziennikarka nagle polubiła ideę referendum.
Mocno ryzykowna wypowiedź. Rozumiem, że przewodniczącemu Platformy Obywatelskiej nie w smak plany odwołania jednego z czołowych polityków jego partii. Ale podważanie demokratycznej procedury kontroli obywateli nad wybranymi przez nich samych przedstawicielami władz nie przystoi szefowi ugrupowania, które ma w nazwie człon "obywatelska".
- komentuje Kolenda-Zaleska i dodaje:
Pamiętam doskonale początki PO i słynne zdanie o wyzwalaniu energii Polaków. Zdanie już zapomniane? Nie chodziło przecież wyłącznie o rozkwit przedsiębiorczości, ale o rozkwit obywatelskiej świadomości, o większą społeczną aktywność, o mobilizację w walce o swoje i wspólne. Na tym właśnie polega demokracja bezpośrednia i obywatelska, że obywatele mają udział w jej kształtowaniu i nie wolno im odbierać prawa do tego. Referendum to narzędzie, dzięki któremu społeczeństwo wypowiada się w ważnych dla niego sprawach. Chcemy mu to odebrać, bo nie podoba nam się idea odwołania gospodarza miasta? No to powiedzmy to uczciwie. Referenda tego typu są bez sensu, bo są mieszanką frustracji, emocji i politycznych ambicji. Może i tak, może w wielu przypadkach chodzi głównie o negację i politykę, zwłaszcza wtedy, gdy wahadło społecznego poparcia może się odwrócić, a referendum traktowane jest jako test i sygnał dla centralnej władzy.
Dziennikarka kończy puentą: