Nikt zapewne nie zwróciłby szczególnej uwagi na toczącą się wewnątrz PO kampanię przed wyborami szefa partii, gdyby nie ta wypowiedź. – Jarosław Gowin osłabia Platformę i jej szkodzi, wzmacniając konkurencję. Od wielu tygodni mam coraz mocniejsze wrażenie, że buduje własny projekt, a nie chce wspierać PO – powiedział w środę Donald Tusk.
Ta zręczna fraza pozwoliła premierowi uniknąć kłopotliwej dla niego debaty z Gowinem, której dopominała się – ku wściekłości Tuskowego otoczenia – partyjna młodzieżówka. Przedstawienie byłego ministra jako renegata i secesjonisty to zręczne alibi, aby nie stawać z nim w szranki.
W rzeczywistości – jak wynika z naszych informacji – premier nie chciał debatować z Gowinem, uznając, że to doda mu rangi, że samo podjęcie rękawicy będzie przyznaniem, iż Gowin to realny konkurent do przywództwa. Tusk pośrednio przyznał to w środę: – Ktoś, kto poświęca energię i czas wyłącznie na osłabianie PO, nie zasługuje na moje wsparcie – oznajmił.
Jak to zwykle w Platformie, tak ostra wypowiedź premiera dała przyzwolenie pomniejszym politykom tej partii do ataków na Gowina. Pierwszy do chóru dołączył lider łódzkiej PO Andrzej Biernat, który zapowiedział, że złoży wniosek o wykluczenie z partii Gowina oraz dwóch jego najwierniejszych stronników – Jacka Żalka oraz Johna Godsona.
Biernat ma dobry pretekst: w tę samą środę podczas głosowania w Sejmie nad postulowanym przez rząd zawieszeniem progów ostrożnościowych uniemożliwiających zwiększanie zadłużenia państwa wspomnianych trzech muszkieterów wstrzymało się od głosu, a więc wystąpili przeciwko premierowi. Gowin tłumaczy to odpowiedzialnością za państwo i budżet. Fakt, że w sprawach gospodarczych jest doktrynalnym krytykiem poczynań rządu. Wcześniej atakował ministra finansów Jacka Rostowskiego m.in. za plany drastycznych cięć w OFE.