Wymiętoszony bukiet złożony z połamanych ogonków kwiatowych bywa zachwycający tylko dla mamusi małego urwisa. Matce reżysera Glińskiego współczuję prezentu, jakim jest dedykowany jej film „Kamienie na szaniec". Kodeks moralny Szarych Szeregów jest mi bliski. Nie pojmuję, że człowiekowi w wieku mocno dojrzałym może się chcieć uprawiać koniunkturalne kłamstwo, które przecież, jak każde kłamstwo, ma krótkie, świńskie nóżki.
Film „Kamienie na szaniec" oparty jest na wątku ostatnich miesięcy życia Jana Bytnara „Rudego" i Tadeusza Zawadzkiego „Zośki". Osią akcji filmu jest aresztowanie przez gestapo i odbicie „Rudego" oraz okres podsumowań i gorzkich wywodów „Zośki" po jego śmierci. Trzeciego z głównych bohaterów książki – dokumentu Aleksandra Kamińskiego film niemal pominął.
Media wróżą, że film może być rekordem kasowym. Na popołudniowym, sobotnim seansie obejrzało go wspólnie ze mną osiem osób. Niestety, w ciągu tygodnia nie zawiodą pewnie co bardziej bezmyślni i nieostrożni nauczyciele. Ze wsparciem Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej, finansowanym przez Polaków III RP, powstało bowiem kolejne dzieło gorliwe w „odbrązowianiu" Polaków II RP, zatem w robieniu z nich bezrozumnych szałem, nieroztropnych narwańców. Dzieci szkolne przyjdą do kina łykać nowe kłamstwo za kłamstwem. Scenę po scenie.
Jeżeli toteż w życiu harcerzy II RP chodziło o Boga, Honor i Ojczyznę, to w filmie o Szarych Szeregach nie ma ani Boga, ani Honoru, ani Ojczyzny. Temat Boga załatwia się tam w pięciu słowach, pokazując broń: „Jego się trzymaj. Nie jezuity". Instrukcją krótką, łatwo wpadającą w ucho.
„Życiem moim Polska cierpiąca i walcząca. Wiarą moją Polska zwycięska i triumfująca" – głosił Katechizm Szarych Szeregów. W filmie ojczyzna pojawia się w scenie leśnej przysięgi. W konwencji na poły komediowej, wobec uwiązanych na golasa, schwytanych Niemców. Śmiesznie, na różne sposoby opadłe lub zrolowane podkolanówki harcerzy ktoś do tej sceny specjalnie, malowniczo udrapował.