A gdzie w tym wszystkim jest SLD?
Z badań wynika, że SLD staje się partią drugiego wyboru. Ale trudno być dzisiaj mądrym i orzec, jakie są szanse Sojuszu. Przy tej aktywności mediów, które nie tylko recenzują rzeczywistość, ale i ją kreują, i przy wąskich polach walki, o wyniku wyborów mogą decydować przypadki. Dużo zależy od tego, kto ile afer wypuści. Myślę, że sztaby już nad tym pracują. Bo choć ludzie są tym zmęczeni, to podobne akcje ciągle robią wrażenie.
Mamy właśnie świeżutką aferę z finansowaniem KLD przez CDU. Robi wrażenie?
Nie znam szczegółów, zresztą minęło 20 lat. Wiadomo, że do „Solidarności" płynęły pieniądze z Zachodu, ale jak to się układało między partiami, tego nie wiem. Nie sądzę jednak, aby to było obciążające dla Donalda Tuska i by warto było z tego robić wielki temat. To jest sprawa między Pawłem Piskorskim a jego byłymi kolegami z Platformy.
Sojusz ma najwyraźniej inną strategię niż aferalną. Chce wygrać wybory, maszerując w pochodzie pierwszomajowym z Martinem Shultzem.
Takie zabiegi się stosuje w polityce, chociaż na Zachodzie rzadziej. Tam się nie wierzy, że osoba polityka sama z siebie zadziała na wyborców. Ale jeżeli chodzi o Schultza, to jest on kandydatem lewicy europejskiej na szefa Komisji Europejskiej, więc dobrze, że przyjeżdża wspomóc SLD. Choć sądzę, że na wyborców będzie to miało umiarkowany wpływ.
A czy podoba się panu akcja „Solidarności", która chce przypominać, jak kto głosował w ważnych sprawach pracowniczych?
Uważam, że to jest bardzo dobra akcja. Niech rozliczają polityków. To jest ważne dla ludzi.
Organizując tę akcję tuż przed wyborami, związek jednoznacznie angażuje się w politykę. Czy to jest w porządku?
„Solidarność" nie występuje jako podmiot w tych wyborach, więc ten zarzut jest nieuprawniony. Kampania to jest czas oceniania. Nie zaszkodzi kandydatom wszelkiej maści, kiedy usłyszą, co naprawdę ludzie o nich sądzą.
A pan jak ocenia rząd Tuska?
Umiarkowanie krytycznie, bo np. mimo wydanych ogromnych środków unijnych innowacyjność ciągle leży. Problem polega na tym, że opozycja zdążyła zmęczyć wyborców ciągłymi atakami na rząd Tuska. Należało tę krytykę rozłożyć w czasie. A tak cała amunicja została wystrzelana. Opozycja skrytykowało wszystko, co było do skrytykowania, i niczego nie wyegzekwowała. Za szybko odpuszczała tematy. Brakowało jej determinacji w stanowczym domaganiu się zmian. W efekcie wytworzyła się dosyć komfortowa sytuacja dla rządu, bo wyborcy puszczają uzasadnione ataki opozycji mimo uszu.