„Cham, głupiec i prostak" czyli „smród, prowincja, coś zatęchłego" – tak własnego, hipotetycznego widza wyobraża sobie Tomasz Lis wzbijając się w zawodowy lot. Modelowy odbiorca, dla którego Lis tworzy, nie tylko głupi, ale „ dużo głupszy, niż się nam wydaje" – jak zapewniał na medioznawczej konferencji naukowej - nie jest dopustem wyłącznie dla Lisa. Typ ten nie tylko nie pozwala Lisowi wznieść się na poziom dziennikarstwa CNN, BBC, nie wspominając o świetnej telewizji Al Jazeera, ale przy okazji prześladuje także Polaków.
O TVP można zapomnieć bez jakiejkolwiek szkody, człowiek zmuszony jest jednak bywać w spożywczaku albo na lotnisku, lubi posilić się orlenowskim hot-dogiem i wtedy grozi mu obijanie się o papierowy sektor konsumenta dziennikarstwa specjalnego. A tylko publika Lisa łyka „Newsweeka" na jednym wdechu, przyuczona do tego smaku. Głupota nie jeden raz bywa w życiu kapitałem.
Hipotetyczny nieborak, który łapie się na popisy Lisa występuje jednak w jego kontrakcie nie tylko jako beneficjent intelektualny, ale bywa także bohaterem. Niczym w zabawie lisa goniącego własny ogon, temu sztucznie ulepionemu, teoretycznemu debilowi wyposażonemu w cechy odpowiednio konweniujące z tym, w co warto go obdarzyć w danej sytuacji politycznej, powierza się rolę typowego, rzekomo, Polaka. Skąd jest już blisko do dowolnych, poręcznych uogólnień na temat jego ojczyzny.
Hasło „Męczarnia zwana Polską", które w tym tygodniu wymęczył Lis na okładkę swojego periodyku jest esencją tego procederu. Periodyk Lisa reklamuje niniejszym film „Obywatel", który właśnie zafundowaliśmy parze ojca i syna Stuhrów.
Nigdy nie rozumiałam fanów postaci odgrywanych przez Stuhra Jerzego. To dla mnie niemożliwe, by prostacki, przebojowy oszust, kombinator i cynik, a w najlepszym razie mułowaty poczciwiec bez wyrazu był pociągającym bohaterem dramatu. Aktorstwo Stuhra prezentuje się jako sprawność naturszczyka stworzonego fizjonomicznie i głosowo do ról plebejuszy. Owszem, rola Szwejka, osła z kreskówki jak najbardziej, jednak to tylko ten poziom i niewiele więcej. Potrafię zatem sobie wyobrazić, że będąc aktorem tak niszowo charakterystycznym można już na starcie kariery poczuć żal do polskiego repertuaru dramatycznego. Do całej literatury. Kultury i ducha Konradów, Kordianów, Kmiciców, Wokulskich, Judymów, Naczelników. Stuhr w roli Hrabiego Henryka z „Nieboskiej komedii" bowiem nigdy, ale i Pankracego jako wodza plebsu też, niestety, nie. Bo mówimy o emploi szeregowego Szwejka. Taki powie werset z „Wielkiej Improwizacji" albo jakieś słowo typu „ojczyzna", „patriotyzm", „honor", „idea", a ludzie uderzą w śmiech, bo widzą, że to tylko mały, śmieszny cwaniaczek robi sobie jaja.