Reklama

Afery czasem leczą

Madrycka wycieczka może mieć dobre skutki

Publikacja: 12.11.2014 01:00

Afery czasem leczą

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompała

Hipokryzja w polityce jest czymś naturalnym. Jest reakcją na to, że rzeczywistość jest inna, niżby to sobie wyobrażali politycy. Dlatego nic dziwnego, że afera madrycka w PiS wywołała niezwykły festiwal hipokryzji. Z ust polityków tej partii, jak również przychylnych im komentatorów, słychać było jedno wielkie „tak, ale...". Odmian tego, co następowało po „ale", było kilka i wyróżniały się następujące typy.

Dobry car i bicie Murzynów

Pierwsza argumentacja brzmiała: tak, trzej młodzi posłowie PiS zachowali się źle, ale zobaczcie, jak szybko zareagowały władze partii, dając przykład, że nie tolerują takich zachowań.

Po części to prawda, PiS szybko zareagowało, wyrzucając trzech podróżników już kilka dni po wybuchu afery.

Kłopot jednak w tym, że gdy afery zdarzały się w PO, ci sami, którzy dziś mówią, że przecież partia się odcięła od winowajców, przekonywali, że afery są nie wypadkiem, ale niemal immanentną cechą rządów Donalda Tuska.

Afery w PO miały być – według narracji PiS – dowodem na patologię „systemu Tuska". I gdy ówczesny lider Platformy przepraszał lub wyciągał z afer jakieś konsekwencje (jak to było po aferze hazardowej na przykład), mówiono: nie dajmy się zwieść. Tusk rozlicza aferę, bo jest mu to politycznie na rękę, chce odwrócić uwagę opinii publicznej, a i tak wszyscy wiedzą, że on za tym stoi.

Reklama
Reklama

Jeśliby więc tę samą miarę zastosować do obecnej sytuacji w partii Jarosława Kaczyńskiego, można by mówić, że zachowanie trzech czarnych owiec to nie wyjątek w PiS, lecz dowód choroby całej tej partii. I że nie powinniśmy dać się zwieść opowieści o dobrym prezesie i niesfornych podwładnych itp. A zatem hipokryzja najwyższej próby.

Inny z typów rozumowania odnosił się do opowieści o dobrym carze i złych bojarach. PiS, po pierwsze, samo walczyło z narracją o dobrym i niewinnym carze Tusku oraz o złych bojarach – winnych aferom politykom.

Po drugie jednak – co już jest poważniejszym zarzutem – robienie nagle czarnych owiec z rzecznika i jego dwóch kompanów nie jest całkiem fair. Do połowy zeszłego tygodnia Adam Hofman był twarzą PiS i jakakolwiek krytyka jego osoby traktowana była jako krytyka całej formacji i pośredni atak na Jarosława Kaczyńskiego. Gdy więc publikowano kompromitujące go nagrania w towarzystwie partyjnych koleżanek, mówiono o próbie ośmieszenia całej partii. Gdy jeden z kolorowych dzienników przyłapał go wiosną ubiegłego roku podczas kampanii nietrzeźwego w Elblągu – słyszeliśmy to samo.

Co prawda gdy padł zarzut natury finansowej (nieujawnione pożyczki i transfery pieniędzy), partia zawiesiła Hofmana, lecz po umorzeniu postępowania prokuratorskiego o sprawie zapomniano. Umorzenie miało być świadectwem moralności, bo sprawa właśnie od strony moralnej źle wyglądała.

Dlaczego jednak opinia publiczna ma się zgadzać na argumentację, w myśl której jeśli ktoś jest w łaskach prezesa, to jest reprezentatywny dla PiS, a jeśli z nich wypada, to już z tą partią nie ma nic wspólnego? Do zeszłego tygodnia Hofmana broniono jak niepodległości, w tym tygodniu zrzucono go z sań, wmawiając, że partia nie ponosi odpowiedzialności za działanie człowieka – mówił o tym nie wprost sam Kaczyński – który przyszedł z ulicy.

Inna z wymówek, którymi posługiwał się PiS, brzmiała: „a u was biją Murzynów". Słyszeliśmy: owszem, to przykra sprawa, że posłowie PiS próbowali wyłudzić kilkanaście tysięcy, ale PO podczas siedmiu lat swoich rządów zmarnowała miliony, jeśli nie miliardy złotych. Często na Twitterze czytałem zarzut: „zajmuje się pan drobiazgami, a miliony ukradzione przez Platformę już pana nie interesują". Ale taki zarzut nie pojawiał się wyłącznie u trolli internetowych, lecz sugerowali to w swych wypowiedziach politycy PiS, jak choćby nowy rzecznik Marcin Mastalerek, który w jednej z wypowiedzi bagatelizował skalę incydentu, przypominając wszystkie wcześniejsze grzechy Platformy.

Reklama
Reklama

Hipokryzja polega tu jednak na tym, że z faktu, że ktoś inny kradnie bardziej niż ja, wcale nie wynika, że moja kradzież nie jest zła. W dodatku w partii, która głosi potrzebę gruntownego uporządkowania państwa, która chce walczyć z korupcją i nadużywaniem władzy, nawet małe aferki są poważnym problemem, ponieważ uderzają w sedno przekazu etycznego jej programu.

Jak PO skręcała afery

Oczywiście hipokryzja nie jest jedynie problemem PiS. Po wybuchu kolejnych afer w Platformie również byliśmy świadkami wypiętrzania się Himalajów hipokryzji. Dość przypomnieć, że bulwersujące nagranie rozmowy prezesa NBP z ówczesnym szefem MSZ nazywano odpowiedzialną rozmową dwóch państwowców, którzy pochylają się nad przyszłością ojczyzny. A że dyskutują o tym, jak nie dopuścić do władzy opozycji, co mało ma wspólnego z zasadami demokracji? Cóż – odpowiadano – czy jednak prawdą nie jest, że zwycięstwo opozycji mogłoby przynieść zgubę i utratę reputacji naszej ojczyzny? Czyż analizując, co zrobić, by PiS nie wygrało, panowie nie wykazali się właśnie wyjątkowym poczuciem odpowiedzialności i o żadnej aferze mowy być nie może?

Nie chcę ani porównywać afer w PiS z aferami PO, ani twierdzić, że wszyscy mają coś na sumieniu. Hipokryzją byłoby też głoszenie tezy, że może istnieć polityka bez afer. One były, są i będą. Ludzka natura jest ułomna i podatna na zło. Nawet nie idzie tu wyłącznie o odporność na pokusy. Ludzie po prostu błądzą i również z polityki nie da się błędów wyeliminować.

Nauczą na przyszłość

Afery jednak w pewnych okolicznościach mają moc uzdrawiania. Mechanizm afery polega na tym, że nagłośnione zostaje działanie, które oburza opinię publiczną. I to oburzenie może być czynnikiem ozdrowieńczym. Po aferze starachowickiej przecieki między politykami, policją a przestępcami zostały napiętnowane. W wyniku afery hazardowej politycy również zaczęli znacznie uważniej spoglądać na to, z kim i w jakich okolicznościach się spotykają, szczególnie jeśli ten ktoś reprezentuje branżę, której los leży w rękach jednej ustawy albo jakiegoś w niej zapisu.

Po aferze taśmowej politycy dziesięć razy się zastanowią, nim pójdą ze służbową kartą kredytową do restauracji, by tam za ośmiorniczki i dobre wino zapłacić z kasy państwa równowartość płacy minimalnej.

Po aferze madryckiej – miejmy nadzieję – politycy wszystkich partii sto razy przemyślą sprawę, nim sięgną po znacznie zawyżony ryczałt za podróż samochodem.

Reklama
Reklama

Ale afery przyniosą pożyteczne skutki tylko wtedy, gdy nie zostaną całkiem zakłamane. Dlatego PO nie może dziś triumfować. Obiecująca zmianę w polskiej polityce premier Ewa Kopacz nie powinna się zadowolić wykorzystaniem afery madryckiej w celach politycznych. Ma szansę coś zmienić. Uderzyć się też w piersi i rozliczyć aferę taśmową, a potem wspólnie z opozycją zastanowić się, jak w przyszłości uniemożliwić posłom nadużycia. Bo postępek byłych posłów PiS uderza nie tylko w tę formację, ale w całą klasę polityczną.

Publicystyka
Marek Cichocki: Najciemniejsze strony historii Polski
Publicystyka
Marek Kozubal: W 2027 r. będzie wojna? Naprawdę?
Publicystyka
Robert Gwiazdowski: Rekonstrukcja rządu Donalda Tuska jak Manifest PKWN
Publicystyka
Michał Szułdrzyński: Nowy plan Tuska: gospodarka, energetyka i specjalna misja Sikorskiego
Publicystyka
Konrad Szymański: Jaka Unia po szkodzie?
Reklama
Reklama