Wielki Stanisław Lem wyjaśnił to dość dawno. Kto – nazwisko, co – ukradł, ile – dał w kieszeń, oraz kiedy – pójdzie siedzieć. Odnośnie do generaliów, Mistrz oczywiście miał rację,lecz z detalami nie jest już tak prosto.
Weźmy takie wybory, na przykład prezydenckie. Za kilka dni dowiemy się, ilu kandydatów formalnie stanie w szrankach (rejestracja przez PKW), ale do samiutkiego końca nie będzie wiadomo, który z nich w niedzielę wieczorem 10 maja 2015 jaki osiągnie wynik. .
Dlaczego nie można wcześniej poznać tej tajemnicy? Dlatego, że wpływa na to zbyt wiele zbyt nieznanych czynników. W klarownych „Meandrach ewolucji” wybitny przyrodnik Marcin Ryszkiewicz napisał zdanie, którego na pamięć powinni nauczyć się studenci wydziałów przede wszystkim humanistycznych. Oto ono: „Historia nie tylko jest niepowtarzalna, ale też nie da się tworzyć jej sensownych modeli, bo w grę wchodzi praktycznie nieskończona liczba zmiennych, których zwykle nie potrafimy nawet zidentyfikować”...
Co i z jaką wagą się liczy? Poglądy czy uroda kandydatów na prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej? Ich sposób bycia czy zgromadzony majątek? Życiowe dokonania czy poczucie humoru? Stosunek do zwierząt czy przynależność partyjna? Sprawność fizyczna czy testy IQ? Poparcie autorytetów czy znajomość języków obcych? Sprawy prywatne czy aktywność publiczna? Doświadczenie międzynarodowe czy samorządowe? Takich różnych przesłanek można wyliczyć dziesiątki i setki. Zmieniają się dynamicznie. Nie ma jak zmierzyć, która i kiedy zaskarbi czyją wyborczą przychylność.
Przypomina się fenomen października 2005. Chodzi mi nie o to, że wygrać wtedy miał Donald Tusk, tylko o to, że przegrać miał Lech Kaczyński. Na to pracował propagandowo absolutnie cały majnstrim telewizyjny, radiowy i papierowy; scripta manent, jak mówią starożytni Rzymianie. A jednak najniespodziewaniej zwyciężył Kaczyński, i to z aż ośmioprocentową przewagą nad Tuskiem!