Za nominacją do prof. Mariana Zembali stał prosty plan. Kardiochirurg opromieniony współpracą z legendarnym prof. Zbigniewem Religą, miał uśmierzyć krytykę rządu za sytuację w służbie zdrowia, do której doprowadzili Ewa Kopacz oraz Bartosz Arłukowicz jako ministrowie zdrowia.
Intencje profesora też są jasne — w medycynie osiągnął już wszystko poza stanowiskiem ministra, na które od kilku lat był dyżurnym kandydatem. Zatem intencje obu stron się spotkały — i wyglądało to na strzał w „10".
Wyglądało, dopóki Zembala się nie odezwał. Łaknący medialnej sławy profesor wykonał w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin tournée po mediach i beztrosko opowiadał bzdury, które pani premier napytały nowej biedy. Najpierw Zembala oznajmił, że ministrem będzie przez 3 dni w tygodniu, bo we czwartki będzie „jeździł po Polsce", zaś piątki zamierza spędzać w w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu, którym kierował przed nominacją.
Weekendy minister widać uznał za wolne — mimo że członkiem rządu jest się przez całą dobę i pełen tydzień. Inna rzecz, że podróże po kraju w wykonaniu ministra zdrowia większego sensu nie mają, bo szpitale w terenie podporządkowane są samorządom, a nie jego resortowi. Minister jest od rozwiązań systemowych, a nie doraźnych.
W dodatku do mediów wypłynęła taśma z rozmowy z Zembalą nagrana przez matkę chłopca cierpiącego na poważną wadę serca. Dotyczy ona drogiej operacji, której sprzeciwiał się profesor. Choć rozmowa nie jest jednoznaczna, to na pewno Zembala nie wyszedł na empatycznego człowieka.