List: Już nie oczekuję potwierdzenia swojej wartości

- Zmień pracę – poradziła mi przyjaciółka, która ze stoickim spokojem wysłuchała całej listy skarg i zażaleń, które zebrały mi się od momentu rozpoczęcia pracy

Aktualizacja: 10.04.2010 00:15 Publikacja: 08.04.2010 13:18

List: Już nie oczekuję potwierdzenia swojej wartości

Foto: materiały prasowe

Jako świeżo upieczona magistrantka studiów kulturoznawczych zgłosiłam się do jednej z największych spółek wydawniczych w Polsce z ambitnym zamiarem dołączenia do grona poważanych dziennikarzy. Niestety, na zamiarze się skończyło. Zamiast upragnionej redakcji wylądowałam w dziale administracji – miejscu, gdzie chaos, stres i napięcie były na porządku dziennym. Początkowo powierzone mi zadania wykonywałam z zapałem i sumiennością. Była to moja pierwsza poważna praca, dlatego chciałam się wykazać. Zafascynowana nowym środowiskiem i z poczuciem, że mogę pomóc ludziom, nie wierzyłam, że źródło mojej energii kiedyś się wyczerpie.

- Teraz masz jeszcze siłę, ale poczekaj, dostaniesz parę kubłów zimnej wody na głowę to Ci przejdzie – uprzedził mnie życzliwie kolega z mojego działu. Sądziłam jednak, że nic nie będzie w stanie zabić we mnie entuzjazmu, optymizmu i chęci współpracy z ludźmi. Teraz mogę to przyznać otwarcie – myliłam się.

[srodtytul]Negatywne przekazy [/srodtytul]

- Znowu brakuje papieru w damskiej toalecie na piątym piętrze – referowała mi przez telefon pani z działu analiz rynkowych, podnosząc przy tym głos stosownie do wagi sytuacji – Co dzień jest ten sam problem i wy nic z tym nie robicie!

- Bardzo mi przykro – zaczęłam łagodnie w imieniu NAS, czyli administracji – Ale dostawca się spóźnia, jak tylko przywiozą nam środki czystości to poproszę…

- Nie żyjemy w PRLu, co to w ogóle znaczy, żeby tak długo czekać na zwykły papier toaletowy? Jeśli zawodzi dostawca to go zmieńcie, spółek na rynku jest mnóstwo – doradziła moja rozmówczyni podkreślając jednocześnie, że gdyby to ona miała moc podejmowania decyzji w firmie to życie pracowników byłoby o wiele lepsze.

- Dziękuję, miłego dnia - odkładam w końcu słuchawkę. Niestety, spokój nie trwa długo. Kolejna osoba ma problem z niedziałającym telefonem, następna z tym, że w salce konferencyjnej nie ma herbaty dla gości, komuś z działu reklamy trzeba otworzyć pilnie szafkę (bo zapomniał klucza) a jeszcze następny rozmówca przypomina, że do tej pory nie dostał faktury za wynajem miejsca parkingowego za zeszły miesiąc podsumowując, że w tej naszej administracji to mamy, za przeproszeniem, niezły burdel. Jakby tego było mało, w południe dostaję telefon od zdenerwowanego szefa z pytaniem, czemu prezes do tej pory nie dostał nowej pieczątki. Po dokładnie przeprowadzonym śledztwie i ogniu krzyżowym pytań, szef żegna się ze mną słowami:

- Swoją decyzją sparaliżowałaś ruch w firmie i wpłynęłaś negatywnie na wizerunek administracji.

Trzask słuchawki uniemożliwia mi powiedzenie powtarzanego kilkanaście razy dziennie „przepraszam”.

[srodtytul]Miłe złego początki[/srodtytul]

Początkowo praca sprawiała mi przyjemność. Poznawałam pracowników, uczyłam się obsługi systemów operacyjnych, fakturowania, rezerwacji sal konferencyjnych, zamawiania artykułów biurowych, reguł dotyczących wydawania telefonów służbowych oraz prowadzenia ksiąg ewidencyjnych. Wszystko to było nowe, świeże i ciekawe. Telefony z pytaniami oraz pretensjami odbierałam z uśmiechem i dumą, że moje rady oraz szybka interwencja usprawniają pracę w firmie oraz ułatwiają funkcjonowanie pracownikom. Do czasu. Kiedy opanowałam już wszystko co było do opanowania i kiedy telefony z pretensjami, wypominaniem i problemami zaczęły dominować nad tymi z podziękowaniami za szybko załatwioną sprawę, zaczęłam się czuć sfrustrowana. Dni zlewały mi się ze sobą, nie wiedziałam już nawet który dzień tygodnia mamy a w poniedziałek od rana czekałam z utęsknieniem na weekend. Jak się okazało, nie tylko ja miałam problemy z atmosferą pracy.

- Po co się męczyć i starać. I tak nikt ci za to nie podziękuje. A praca ta nie jest ani miła, ani rozwojowa… człowiek robi w kółko to samo. I tylko czeka, kiedy znowu ktoś go za coś okrzyczy. Oczywiście – co złego to my. A tymczasem bez nas ci ludzie byliby jak dzieci we mgle, nic by tu nie działało a oni poginęliby w papierach – żalił się mój kolega z pokoju a ja przytaknęłam kiwając smutno głową na znak zrozumienia.

[srodtytul]Negatywne emocje po godzinach[/srodtytul]

Po pracy wiecznie odczuwałam zmęczenie. Zaczęła mnie częściej niż zwykle boleć głowa. Kładłam się spać ale nie mogłam usnąć, gdyż umysł mój zaprzątały dziesiątki problemów przyniesionych z pracy oraz lęk, jaka awantura i za co wybuchnie następnego dnia. „Może przyjaciółka ma rację” – pomyślałam – „Może powinnam zmienić pracę. Rozwijać się, mieć szansę wykazać się kreatywnością i pomysłowością, robić coś twórczego. Tutaj każdy dzień wygląda tak samo, wszyscy tylko na mnie krzyczą, szef mnie nie docenia, za ciągłe użeranie się z ludźmi dostaję minimalną wypłatę… Wykończę się jak tak dalej pójdzie”.

Jedyne co mnie jeszcze trzymało na miejscu to fakt, że miałam umowę o pracę. Pracowałam na pełen etat a jak wiadomo tylko etat daje wszelkie bonusy, świadczenia, długi okres wypowiedzenia, stałe zarobki. Tyle osób zazdrościło mi prywatnego ubezpieczenia zdrowotnego, unormowanego czasu pracy oraz wolnych weekendów. Robiąc listę za i przeciw doszłam do wniosku, że do stracenia mam całkiem sporo. Postanowiłam nie poddawać się i wypracować sobie system, który zredukuje moje poczucie frustracji i pozwoli przetrwać na zajmowanym stanowisku dotąd, dopóki będzie to możliwe.

[srodtytul]Zmiany, zmiany, zmiany… [/srodtytul]

Pierwsze co zrobiłam, to zmieniłam nastawienie. Zrozumiałam, że duża część frustracji wynikała z mojej własnej wizji pracy, która różniła się od rzeczywistych zadań, jakie miałam wykonywać. Oczekiwałam po pracy czegoś innego – moja znikoma wiedza na temat tego, co będę robić, wpędziła mnie w negatywne emocje i rozczarowanie. Teraz jednak, wiedząc konkretnie co mam robić, mogłam skupić się na tym, by znaleźć sens i zadowolenie w wykonywaniu powierzonych mi zadań.

Po drugie, odnalazłam wsparcie w kolegach z firmy. Koleżeństwo w pracy jest o tyle cenne, że współpracownicy mają podobne problemy z życiem zawodowym i przeżywają podobne sytuacje, są zatem w stanie cię zrozumieć i wesprzeć. Lepiej niż rodzina pocieszą i doradzą, gdyż wiedzą dokładnie o czym im opowiadasz.

Z czasem nauczyłam się, by nie żyć życiem zawodowym i nie przenosić problemów związanych z pracą do domu. Wraz z wybiciem siedemnastej zamykałam zarówno drzwi do pokoju w którym pracowałam jak i mój umysł ukierunkowany na sprawy zawodowe. Od siedemnastej popołudnie było tylko moje – długa kąpiel, książka do poduszki, czas na hobby, dobra kolacja, wypad ze znajomymi do kina czy na imprezę pozwalały mi się odstresować, poczuć, że mam jeszcze inne, lepsze życie oraz naładować baterie na kolejny dzień zmagań.

Zrozumiałam także, że pretensje i skargi jakie słyszę codziennie w pracy nie są skierowane bezpośrednio do mnie, tylko odnoszą się do problemów, z jakimi zwracają się do mnie ludzie, a to, że muszę ich słuchać wynika z charakteru pełnionych przeze mnie funkcji. Ci ludzie po prostu chcą, by pomóc im znaleźć rozwiązanie a to, że ponoszą ich przy tym emocje i często przekierowują swoją złość na mnie jest tylko skutkiem ubocznym.

Nie dawałam się ponieść zbiorowemu zdenerwowaniu. Kiedy sama przestawałam już wytrzymywać nadmiar spraw do załatwienia, lub gdy atmosfera wokół stawała się gęsta, wybierałam się na krótki, parominutowy spacer wokół budynku. Świeże powietrze i upragniona chwila spokoju pozwalały mi wrócić do pokoju i ponownie przepracować parę godzin. Zaczęłam także jadać obiady – oprócz chwili wytchnienia dawały mi też one energię do działania. Wiadomo bowiem, że na głodniaka ciężko się myśli i pracuje.

Przestałam oczekiwać, że ktoś mi podziękuje albo mnie doceni. Zaczęłam sama siebie cenić i uważać za wartościowego pracownika, należycie wykonującego swoje obowiązki. Nawet, jeśli nie otrzymywałam pozytywnych sygnałów i tak miałam poczucie, że jestem dobra w tym co robię. Potwierdzenie z zewnątrz przestało być dla mnie niezbędne.

Znalazłam sobie dodatkowe zajęcie. Miałam wystarczająco dużo energii, żeby zatrudnić się dodatkowo na umowę zlecenie i dorabiać nieco do pensji. Dało mi to poczucie satysfakcji, zaradności oraz dowartościowało mnie jako człowieka.

Pomagała mi także myśl, że czas jaki poświęcam na pracę w firmie nie jest czasem straconym - poznaję nowe osoby, uczę się współpracy z ludźmi, negocjacji, kompromisów, i niemal każdego dnia mogę nauczyć się czegoś nowego. Kiedy miałam luźniejszy dzień, sama dopytywałam współpracowników o różne procedury, starając się jak najwięcej zrozumieć i poznać.

Zaczęłam dostrzegać plusy wynikające z zatrudnienia na etat, co pozwoliło mi docenić moją sytuację. Poza tym pocieszała mnie myśl, że jeśli już faktycznie z jakichś względów nie będę w stanie wytrzymać, to jestem na tyle młoda, by się przekwalifikować i zmienić pracę. Człowiek uczy się całe życie a zmiany są cennym i wzbogacającym doświadczeniem. Nigdy nie jest za późno, by zacząć od nowa. Nie jestem skazana do końca życia na pełnienie jednej funkcji w jednym miejscu. Najważniejsze, to wierzyć w siebie i nie bać się nowości.

Zaczęłam szukać szkoleń zakończonych certyfikatem, mogących podnieść moje kwalifikacje pracownicze lub pomóc mi nabyć nowe umiejętności w interesujących mnie dziedzinach. Wiedza ta z czasem mogłaby stanowić podstawę do negocjacji o zmianie stanowiska lub nawet o podwyżce.

To, co przyszło mi w zmianach najtrudniej, to okazywanie asertywności. Bywały dni, kiedy zostawałam długo po godzinach by odciążyć kolegów z pracy. Wiadomo – ja byłam młoda stażem i wiekiem, oni codziennie spieszyli się do domu, do rodziny. Z dobroci serca wyręczałam ich czasem w obowiązkach, by mogli o normalnej porze wrócić do siebie. Z czasem jednak zrozumiałam, że co innego pomóc raz na jakiś czas, a co innego przejąć za kogoś obowiązki. W końcu każdy był tu odpowiedzialny za nieco inny aspekt pracy, za który dostawał wynagrodzenie. To, że dołożę sobie dobrowolnie pracy nie zwiększy ani moich zarobków ani nie zostanie docenione. Wręcz przeciwnie – jeśli popełnię błąd, pretensja będzie do mnie i to ja będę musiała się gęsto tłumaczyć przed szefem. Zaczęłam zatem cenić swój czas i wychodzić z firmy o normalnej porze.

[srodtytul]Nowa jakość życia[/srodtytul]

Po wprowadzeniu wszystkich opisanych wyżej zmian odczułam zdecydowaną ulgę. Bóle głowy nie były już tak częste, dystans, jakiego nabrałam pozwalał mi działać sprawniej i szybciej, a moje życie prywatne stało się wolne od problemów zawodowych, na czym zyskali moi przyjaciele – nie musieli już godzinami wysłuchiwać jak to mi źle i jak niesprawiedliwie jestem traktowana. Dzięki przerwom na obiad poszerzyłam krąg znajomych a moja asertywność zagwarantowała mi więcej czasu dla siebie. Najważniejsze jednak czego się nauczyłam po pół roku mojego etatu to to, że zadowolenie z pracy jak i jej jakość w dużej mierze zależą od nas samych i naszego nastawienia. Siedzenie z założonymi rękami i bierne akceptowanie swojego losu nie przynosi zbyt wiele korzyści. Za to wprowadzenie paru zmian może okazać się zbawienne w skutkach.

[i]Imię i nazwisko autorki do wiadomości redakcji.[/i]

[ramka]List został przez nas wyróżniony jako najlepszy i opublikowany na stronie głównej rp.pl.

Autorka otrzymuje książkę [link=http://www.bc.edu.pl/biznes_bestseller.php?prod_id=130 "target=_blank"]"Znowu poniedziałek. 50 wskazówek jak przezwyciężyć frustrację zawodową"[/link] autorstwa Kirsten Khaschei.

[obrazek=http://www.rzeczpospolita.pl/praca/Znowu%20poniedzialek%20maly.jpg] [/ramka]

Praca
Polscy seniorzy są chętni do dłuższej pracy. Jak im to ułatwić?
Praca
Polacy będą pracować krócej? Wkrótce ruszy pilotaż
Praca
Amerykanie wertują oferty pracy w Wielkiej Brytanii
Praca
Cyfrowe przyspieszenie w obsłudze pracowników z zagranicy
Praca
Jak przetrwać zwolnienie: rady dla zwalnianych i zwalniających