W najbliższych dniach sędziowie mają ostatecznie zdecydować, czy decyzja prezydenta Wołodymyra Zełenskiego odnośnie do rozwiązania parlamentu i ogłoszenia przedterminowych wyborów jest zgodna z konstytucją Ukrainy. Zamknięte posiedzenie w tej sprawie odbyło się w czwartek. We wtorek Zełenski przemawiał w Sądzie Konstytucyjnym i powoływał się na sondaże, z których wynika, że poparcie dla obecnego składu Rady Najwyższej wynosi zaledwie 4 proc. Mówił też, że Ukraińcy „biją brawo" w związku z jego decyzją. Przypomniał, że wygrał wybory prezydenckie z ponad 73-proc. poparciem.
W świetle ukraińskiego prawa sytuacja wygląda nieco bardziej skomplikowanie.
O rozwiązaniu parlamentu i wyborach przedterminowych Zełenski zdecydował 20 maja podczas swojej inauguracji. Kilka dni przed tym Rada Najwyższa ogłosiła o upadku rządzącej koalicji, gdy opuścił ją Front Ludowy byłego premiera Arsenija Jaceniuka. W Kijowie nikt nie ma wątpliwości, że przeciwnicy nowego prezydenta chcieli w ten sposób uniemożliwić rozwiązanie parlamentu. Zgodnie z konstytucją prezydent mógł to zrobić do 27 maja, czyli pół roku przed upływem kadencji obecnej Rady Najwyższej.
Z drugiej zaś strony ustawa zasadnicza daje deputowanym 30 dni na powołanie nowej koalicji i dopiero po upływie tego terminu, w przypadku jej braku, prezydent otrzymuje możliwość rozwiązana parlamentu. Zełenski postanowił nie czekać i nie dał deputowanym czasu. Tym samym dopasował się do jednego paragrafu konstytucji i całkiem zignorował inny.
– Według mnie prezydent Zełenski w tej sytuacji nadużył władzy. Jeżeli Sąd Konstytucyjny stwierdzi, że decyzja była niezgodna z konstytucją, nie będzie to oznaczało, że decyzja prezydenta jest nieważna. Otworzy natomiast drogę do odrębnych procesów sądowych, które do tego mogą doprowadzić – mówi „Rzeczpospolitej" Wiktor Zamiatin, politolog z kijowskiego Centrum Razumkowa. – Z drugiej zaś strony kampania wyborcza już trwa i wiele wskazuje na to, że wybory mimo wszystko się odbędą 21 lipca. Zapowiada się kryzys polityczny na dużą skalę – dodaje.