Co trzeci Rosjanin sądzi, że w obecnej sytuacji w kraju możliwe są polityczne protesty, a co piąty gotów jest w nich uczestniczyć – stwierdził ośrodek badań socjologicznych Centrum Lewady.
– Nastroje społeczne, nieufność wobec prezydenta i rządzącej partii wróciły do poziomu sprzed siedmiu lat – powiedziała „Süddeutsche Zeitung" politolog Jekaterina Szulman. Na przełomie 2011 i 2012 r. w Rosji doszło do masowych manifestacji przeciw fałszowaniu wyników wyborów do parlamentu, a potem i prezydenckich – które wygrał Władimir Putin.
Kampania wyborcza do wcześniej mało kogo interesującej stołecznej rady doprowadziła całą Rosję na skraj kryzysu politycznego. Odmowa zarejestrowania niezależnych kandydatów wywołała kilkumiesięczne nieustanne manifestacje w stolicy, do których dołączyły inne miasta. W sumie zatrzymano oraz aresztowano kilka tysięcy osób.
– Poglądy ludzi (na władze – red.) nie zmieniła nawet zmasowana rządowa propaganda (która oskarżała Zachód o wywołanie rozruchów – red.). Większość Rosjan uważa, że manifestacje spowodowane są sytuacją w kraju, a nie ingerencją z zewnątrz – sądzi szef Centrum Lewady Lew Gudkow.
Zapowiedzią obecnych kłopotów były wybory lokalne rok temu, które rządząca Jedna Rosja przegrała w czterech regionach. Odpowiedzią władz na problem braku społecznego zaufania było wzmacnianie aparatu represji i nadawanie mu coraz większych uprawnień. Eksperci wskazują, że obecnie stolicą kraju faktycznie przestał już zarządzać urząd miasta zastąpiony przez różne służby mundurowe (kontrwywiad FSB, Rosgwardię, czyli wojska wewnętrzne oraz kilka departamentów MSW). Efektem jest kampania przeciw opozycyjnym działaczom, zatrzymywanym na kilka dni, wypuszczanym i znów zatrzymywanym przy wyjściu z aresztu. Dokładnie tak samo SB zwalczała polską opozycję demokratyczną w drugiej połowie lat 70.