Jedna z definicji demokracji określa ją jako system, w którym partie przegrywają wybory. Dla PO wynik październikowych wyborów parlamentarnych jest porażką, rozumianą bardziej w kategoriach wyczerpywania się jej użyteczności w systemie partyjnym niż przegranej, która stanowiłaby początek dla nowego otwarcia. Centrowo-liberalna partia z ok. 40-proc. poparciem wyborczym, jaką była PO w latach 2007–2011, jest w warunkach europejskich ewenementem, gdyż takie formacje średnio uzyskują ok. 10 proc. głosów i nie pełnią funkcji ugrupowań dominujących.
Partia bez specjalności
W realiach formowania się nowego parlamentu i utrzymania większości sejmowej przez PiS dużo bardziej prawdopodobna jest powolna agonia byłego ugrupowania Andrzeja Olechowskiego, Macieja Płażyńskiego i Donalda Tuska niż odrodzenie i dalsze przewodzenie siłom opozycyjnym. I stanie się tak bez względu na to, czy Grzegorz Schetyna utrzyma przywództwo i czy partia przejdzie głęboką transformację. Partyjne sanacje prawie nigdy w rodzimych warunkach nie przynosiły zadowalających rezultatów, a mechanika systemu partyjnego dla PO pozostaje nieubłagalna.
Przeczytaj też: Po co Platformie Obywatelskiej są prawybory?
Przemawia za tym wiele przesłanek, z których najważniejszą jest przebudowa sceny partyjnej. Istniejący po 2005 r. schemat podziału na formacje etatystyczne i liberalne gospodarczo (podobnie jak wcześniejszy na postkomunistyczne i postsolidarnościowe), wyczerpał swój potencjał narracji wyborczej na rzecz wykreowania nowych biegunów: konserwatywnego i progresywnego. „Polska solidarna” bezapelacyjnie pokonała „Polskę liberalną”. Z formacji, które dostały się do obecnego parlamentu, jedynie PO ma problem z jednoznacznym przypisaniem w parze konserwatyzm – progresywizm, gdyż zdecydowana większość jej postulatów jest ulokowana pomiędzy tak zdefiniowanymi ekstremami. A w czasach zwiększonej polaryzacji politycznej, o której świadczy sukces lewicy i Konfederacji, nie służy to budowaniu poparcia, gdyż wyborcy preferują partie mające jednoznaczne przypisania ideologiczne i programowe.
Co więcej, wszystkie istotne w debacie publicznej kwestie mają już swoich gospodarzy. I brak wśród nich PO. W transferach socjalnych prym wiedzie PiS, a aspirują do wyborczego grania nimi także lewica i ludowcy. W kwestiach patriotyzmu z partią Jarosława Kaczyńskiego ścigają się narodowcy i PSL. Polityka progresywna – ekologia, kwestie klimatyczne czy prawa mniejszości – naturalnie są obecne w domenie partii lewicowych. Trudno więc wskazać obszar, który mógłby być instrumentem konsolidacji wyborców wokół PO. Skoro bycie anty-PiS-em nie wystarczyło do tej pory, to należy oczekiwać, że nie wystarczy w przyszłości. Sejmowy mandat Klaudii Jachiry jest przewrotnym potwierdzeniem pomysłu PO – bycia jedynie przeciwieństwem PiS, bez wyrafinowanej politycznie treści.