Viktor Orbán od trzydziestu lat stawia czoła ostrej krytyce. Wręcz to lubi. Ale na ostatnim szczycie UE nawet on uznał, że pozostali przywódcy Unii przesadzili. Poszło o przyjętą przez węgierski parlament ustawę, która zakazuje propagowania homoseksualizmu w szkołach i mediach skierowanych do młodzieży. Premier Włoch Mario Draghi tłumaczył Orbánowi, na czym polegają podstawy chrześcijaństwa, jego łotewski kolega Krišj?nis Karinš wskazywał na niezgodną z wartościami europejskimi dyskryminację. Ale na czele szarży stanął Holender Mark Rutte, który odwołał się nawet do art. 50. traktatu opisującego tryb wychodzenia kraju z Unii. Głos Polaków i Słoweńców, jedynych, którzy wystąpili w obronie Węgra, był ledwie słyszalny.

Od najbliższego czwartku może się to nieco zmienić. Premier Janez Janša przejmuje wtedy na pół roku przewodnictwo w Unii. Jego kraj jest co prawda zbyt mały, a popierający go sojusznicy zbyt nieliczni, aby mógł wymusić zmianę polityki Brukseli w którymś z fundamentalnych obszarów integracji. Ale nadać debatom inny kierunek już może. Szczególnie, że po odejściu Angeli Merkel pole w Brukseli jest nieco bardziej otwarte.

Dyskryminacja społeczności LGBT na Węgrzech jest z pewnością niepokojąca, tym bardziej że jest tylko kolejnym krokiem na trwającej od dekady drodze odchodzenia Węgier od zasad liberalnej demokracji. Tyle że oskarżyciele Orbána też nie są bez win. A o tym w unijnej centrali nie mówi się właściwie nigdy.

Sam Rutte stoi na czele jednego z największych rajów podatkowych świata. Królestwo podkrada setki miliardów euro sąsiadom, oferując zarejestrowanym tu, ale robiącym zyski gdzie indziej przedsiębiorcom ogromne ulgi. To ogranicza możliwość rozwoju osłon socjalnych w Europie i otwiera drogę do władzy populistom.

Niemcom i Francji, które nie stronią od pouczania innych, czym jest demokracja, nie przeszkadza z kolei forsowanie szczytu UE z Władimirem Putinem, którego Joe Biden nazwał „zabójcą". A Draghi nie ma problemu z wchodzeniem w układy z libijskimi władzami, byle potencjalni uchodźcy z Afryki i Bliskiego Wschodu pozostali w tym kraju w obozach, które Franciszek nazwał „koncentracyjnymi".