Na trzy tygodnie przed wyborami parlamentarnymi w Niemczech przez kraj przetoczyła się prawdziwa nawałnica polityczna, której prawdziwe skutki ujawnią się już w dniu elekcji 23 lutego. Wywołały ją propozycje faktycznego zamknięcia granic RFN dla wszystkich imigrantów spoza UE, przedstawione przez prowadzących w przedwyborczych sondażach konserwatystów z CDU/CSU oraz liberałów w FDP. Wiele z tych propozycji zostało wyjętych żywcem z programu Alternatywy dla Niemiec (AfD), partii skrajnej prawicy relatywizującej niemiecką historię i wzywającej do reemigracji wszystkich przybyszów do Niemiec. Z tej przyczyny jest przedmiotem ostracyzmu na niemieckiej scenie politycznej i współpraca z nią uchodzi za zdradę niemieckiej racji stanu.
Niemcy zamykają granice dla przybyszów. „To otwarcie drzwi do piekła”
Zdają sobie z tego sprawę przywódcy partii chadeckich CDU/CSU oraz ugrupowania liberałów, lecz to przy pomocy głosów AfD usiłowali przeforsować w miniony piątek niezwykle drastyczną zmianę ustawy mającej zakończyć ostatecznie i definitywnie epokę otwarcia granic Niemiec dla uchodźców i imigrantów, zapoczątkowaną ponad dekadę wcześniej w czasie kryzysu imigracyjnego w słynnym zdaniu Angeli Merkel: Wir schaffen das (Poradzimy sobie). Wprawdzie kilka dni wcześniej udało się przeforsować w Bundestagu uchwałę na ten temat, lecz w czasie głosowania nad samą ustawą przeciwko było nawet grono deputowanych partii Friedricha Merza oraz FDP. Przestraszyli się nie tyle odpowiedzialności za przekształcenie Niemiec w twierdzę broniącą się przed rzeszami imigrantów, ile stygmatyzacji wynikłej nawet z nieformalnej współpracy z AfD.
Czytaj więcej
Niemiecki parlament przyjął wniosek o zaostrzenie przepisów migracyjnych po śmiertelnym ataku, którego dokonał 28-letni obywatel Afganistanu. Decyzję niemieckich polityków pochwalił premier Węgier Viktor Orbán.
Friedrich Merz, lider CDU i pomysłodawca całego projektu, udowadniał, że zamknięcie granic dla nowych przybyszów, zarówno azylantów, jak i nielegalnych imigrantów, a nawet członków rodzin przebywających już w Niemczech cudzoziemców spoza UE, jest zwykłą koniecznością, gdyż imigrantów w kraju jest po prostu za dużo i perspektywa przyjęcia nowych przekracza możliwości zarówno organizacyjne, jak i finansowe Niemiec. SPD i częściowo nawet Zieloni nie mają nic przeciwko pewnym zmianom zasad imigracji, jednak nie tak drastycznych jak proponowane przez CDU/CSU i już tym bardziej nie przy pomocy głosów AfD.
– Jest to otwarcie drzwi do piekła – argumentował jeden z deputowanych SPD, partii kanclerza Olafa Scholza, ostrzegając przed dopuszczeniem skrajnej prawicy do współdecydowania o losie Niemiec. AfD miałaby więc odgrywać w Niemczech taką samą rolę, jak prawicowe ugrupowanie Marine Le Pen we Francji, Partia Wolnościowa w Austrii (FPÖ) czy Partia Wolności Geerta Wildersa w Holandii. We współczesnych Niemczech nie do pomyślenia.