Radosław Sikorski: W korpusie szefów polskich placówek powinni dominować apartyjni urzędnicy

Od blisko roku trwa proces odbudowy polskiej służby zagranicznej. Jednak jego celem nie jest rekonstrukcja wspomnień sprzed rządów PiS, ale przywrócenie standardów i wymagań – zapewnia minister spraw zagranicznych.

Publikacja: 15.11.2024 04:30

Radosław Sikorski

Radosław Sikorski

Foto: PAP/Adam Warżawa

Gdy w połowie grudnia 2023 r. wchodziłem do gmachu MSZ w alei Szucha zadawałem sobie pytania nie tylko o najlepszą dla Polski politykę zagraniczną, jaką trzeba w tym wyjątkowo trudnym czasie prowadzić, ale także o aparat wykonawczy, którym będę dysponował. Do dobrej polityki zagranicznej potrzebna jest nie tylko optymalna koncepcja oraz sprawne rządowe i ministerialne kierownictwo, ale także kompetentna, zaangażowana i odważna służba zagraniczna, w interaktywny, kreatywny sposób realizująca koncepcje i polecenia.   

W latach 1997–2001 jako wiceminister i potem jako minister w latach 2007–2014 dobrze poznałem polską służbę dyplomatyczną. Spotkałem, oczywiście, bardzo różnych ludzi i obserwowałem bardzo różne zjawiska, od przykładów wręcz geniuszu czy skrajnego poświęcenia aż po rutynę i momentami bezmyślność. Ale w sumie miałem poczucie dysponowania aparatem sprawnym i szczerze oddanym polskim sprawom. Na zawsze w mojej żywej pamięci pozostali śp. Mariusz Handzlik, Stanisław Komorowski, Andrzej Kremer i Mariusz Kazana, którzy zginęli w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem w 2010 r.  

W latach 2015–2023 Polacy zorientowali się, jak cienka granica oddziela państwo naprawdę demokratyczne od takiego, w którym najważniejsze są interesy partii rządzącej. Prawo i Sprawiedliwość swoje rządy rozpoczęło od prawie natychmiastowej zmiany ustawy o służbie cywilnej. Otwarcie mówiono o zastępowaniu przynajmniej na wyższych szczeblach doświadczonych, obligatoryjnie neutralnych urzędników przez tych „godnych zaufania rządzących”, „bez wątpienia lojalnych” czy po prostu „bliskich ideowo”.   

Czytaj więcej

Sondaż: Czy Sikorski poradziłby sobie z polityką bezpieczeństwa lepiej niż Trzaskowski

Za czasów PiS kurczyły się kompetencje urzędu ministra spraw zagranicznych

Po 2015 r. nie było właściwie miesiąca, by nie docierały do mnie sygnały o rozmaitych decyzjach dotyczących polskiej dyplomacji, które musiały odciskać się negatywnym piętnem na dłużej. Niczym nieuzasadnione odwoływanie ze stanowisk ludzi bez wątpienia kompetentnych. Kierowanie do kierownictwa resortu prawie wyłącznie polityków, bardzo często nie ze względu na wiedzę i umiejętności, ale konieczność reprezentowania różnych frakcji PiS. Coraz większy napływ ludzi z partyjną legitymacją, a czasami po prostu znajomych czy krewnych różnych przedstawicieli obozu władzy. Wypychanie poza resort ludzi, którzy powinni być nie tylko naturalnymi mentorami, ale i wzorem polskiego dyplomaty dla najmłodszych adeptów tej służby.   

Co gorsza, w tym samym czasie urząd ministra spraw zagranicznych zaczął się kurczyć. Realne kompetencje uciekały – a to do Kancelarii Prezydenta, a to do MON, a to do innych segmentów władzy. Coraz częściej wracały zaś jak ponure echo anegdoty z czasów PRL, gdy o MSZ mówiono, że jest biurem paszportowym dla mianowańców KC PZPR...  

Wyborcy zazwyczaj rzadko cenią urzędników. Nawet w Wielkiej Brytanii, ojczyźnie nowoczesnego rządu i służby cywilnej, więcej obywateli pamięta raczej wyśmiewające biurokrację resortową seriale typu „Yes, Minister!” niż zasługi dla kraju i imperium tych tysięcy uczestników codziennej machiny zarządzania państwem. A przecież nad Tamizą nie brakuje takich, którzy z przekonaniem twierdzą, że to monarchia i sprawna służba cywilna są jedynym prawdziwym spoiwem Zjednoczonego Królestwa. 

Po 1989 r. samo wprowadzenie demokracji, zarówno na szczeblu centralnym, jak i lokalnym i regionalnym, nie mogło od razu zmienić postaw społecznych. Ale być może dopiero teraz, po dwóch kadencjach sprawowania władzy przez PiS, pojawia się głębsza refleksja, jak ważny dla funkcjonowania naszego kraju jest etos państwowej biurokracji…  

Czytaj więcej

Jacek Czaputowicz: Spór o wymianę ambasadorów

Prezydent Andrzej Duda ignoruje konstytucyjny obowiązek współpracy z rządem

W mijającym roku starałem się w granicach możliwości odbudowywać polską służbę zagraniczną. Nie według wspomnień sprzed rządów PiS, ale zgodnie z tym, co dzisiaj i w przewidywalnej przyszłości jest standardem wymagań dla najlepszych służb zagranicznych świata.  

W marcu 2024 r. ogłosiłem rozpoczęcie procedury odwołania około 50 ambasadorów. Nie było to – jak głosili niektórzy politycy i eksperci – hurtowe odwołanie z dnia na dzień polskich dyplomatów czy „polityczna czystka”, ale proces, który został rozłożony na miesiące i nadal trwa, zgodnie z prawem, gwarantowanym konstytucją, która wyraźnie mówi, że za prowadzenie polityki zagranicznej odpowiada Rada Ministrów. W żadnym stopniu nie zostało zakwestionowane konstytucyjne prawo prezydenta do odwołania i powołania ambasadorów. Część dyplomatów otrzymała propozycje pracy w innych placówkach czy w centrali. Moje działania były w pełni zgodne z obowiązującą ustawą o służbie zagranicznej, którą uchwaliło Prawo i Sprawiedliwość, a podpisał prezydent Andrzej Duda. Mówi ona, że minister spraw zagranicznych przedstawia kandydatury na ambasadorów prezydentowi, po pozytywnej rekomendacji Konwentu Służby Zagranicznej. Tak się właśnie dzieje. Jednak Andrzej Duda konstytucyjny obowiązek współpracy z rządem ignoruje. 

Minister spraw zagranicznych przedstawia kandydatury na ambasadorów prezydentowi, po pozytywnej rekomendacji Konwentu Służby Zagranicznej. Tak się właśnie dzieje. Jednak Andrzej Duda konstytucyjny obowiązek współpracy z rządem ignoruje 

  Proces odwołania ambasadorów, konsulów generalnych czy dyrektorów instytutów polskich zainicjowałem z oczywistego powodu: bo mimo przyzwoitych – w niektórych, chociaż raczej nielicznych wypadkach – kompetencji nie trafili oni na swoje stanowiska z powodu niezaprzeczalnych i zweryfikowanych na starcie przymiotów merytorycznych, ale z partyjnego wskazania. Czyli zupełnie inaczej niż ich zachodni odpowiednicy. Nigdzie na Zachodzie, poza USA, nie można zostać szefem placówki zagranicznej „z ulicy”, nie będąc wcześniej dyplomatą.  

Co ciekawsze, w MSZ za czasów PiS rewolucja kadrowa była deklarowanym politycznym celem, a politycznie wskazani nominaci trafili na kierownicze stanowiska. Zajęli miejsca urzędników MSZ, którzy przyszli do resortu, by marzyć o stanowisku szefa placówki jako ukoronowaniu wieloletniej sumiennej kariery. Taka postawa i jej egzemplifikacje nie mogły być tolerowane w imię jakiegoś fałszywego kompromisu.  

W Dzień Służby Zagranicznej trzeba mówić o odpartyjnieniu polskiej dyplomacji

Wspólnie z premierem Donaldem Tuskiem zdecydowaliśmy też, że w odbudowywanym korpusie szefów polskich placówek, a także wśród osób mianowanych na inne stanowiska kierownicze w sferze relacji zewnętrznych, w tym np. polskiego komisarza w Unii Europejskiej, czy w samym kierownictwie MSZ, również dominować będą apartyjni urzędnicy Rzeczypospolitej, a nie osoby z takimi czy innymi legitymacjami.  

Polska dyplomacja wymaga bardzo wielu innych zmian, aby w pełni wykorzystała swój potencjał i by optymalnie służyła naszemu krajowi. Reformy są szczególnie konieczne dziś, gdy dyplomaci naprawdę stanowią pierwszą linię obrony kraju. Gdy od ich sprawności i zaangażowania zależy nasze bezpieczeństwo.  

Czytaj więcej

Dyplomacja po nowemu. Sikorski odkręca reformę PiS

Służba dyplomatyczna budowana w Polsce z takim trudem zasługuje na to, by wszyscy, od których zależy jej przyszłość, dobrze rozumieli, jak jest podobna do... trawy na angielskich trawnikach. O niej również mówi się, że wymaga jedynie strzyżenia. I tak przez setki lat.  

Mam nadzieję, że cała polska klasa polityczna zrozumie, mimo dzielących nas różnic i sporów, że takie podejście jest jedynym, które i nam wszystkim, i przede wszystkim Polsce da w efekcie najlepszą dyplomację, na jaką nas stać. Lepszej służby zagranicznej niż tworzonej taką metodą mieć nie będziemy.

Artykuł publikowany jest z okazji Dnia Służby Zagranicznej, ustanowionego 15 lat temu, na pamiątkę telegramu Józefa Piłsudskiego z 16 listopada 1918 r., w którym informował on światowe mocarstwa o odrodzeniu niepodległego państwa polskiego. 

Gdy w połowie grudnia 2023 r. wchodziłem do gmachu MSZ w alei Szucha zadawałem sobie pytania nie tylko o najlepszą dla Polski politykę zagraniczną, jaką trzeba w tym wyjątkowo trudnym czasie prowadzić, ale także o aparat wykonawczy, którym będę dysponował. Do dobrej polityki zagranicznej potrzebna jest nie tylko optymalna koncepcja oraz sprawne rządowe i ministerialne kierownictwo, ale także kompetentna, zaangażowana i odważna służba zagraniczna, w interaktywny, kreatywny sposób realizująca koncepcje i polecenia.   

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Marcin Kierwiński: za zaniechania, które doprowadziły do powodzi, odpowiada rząd PiS
Polityka
Za czasów PO–PSL rządzenie było lepsze niż za PiS. Tak wynika z badań
Polityka
Marcin Kierwiński: politycy PiS powinni się zapaść pod ziemię, a nie uprawiać politykę na dramacie powodzian
Polityka
Nawrocki krytykuje Trzaskowskiego. „Zacząłem szukać różańca”
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Polityka
Szymon Hołownia rozpoczyna walkę o prezydenturę. "Wciąż widzę dwie Polski, straszące sobą nawzajem"
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką