W rozmowie z Polsat News współprzewodniczący partii Razem Adrian Zandberg mówił o reakcji służb oraz instytucji państwowych na sytuację powodziową na południu Polski. Zdaniem polityka „były miejsca, gdzie państwo nie zdało egzaminu”.
Czytaj więcej
Poszkodowani i część samorządowców mają żal do rządzących i oczekują wyciągnięcia wniosków z popełnionych błędów. Powodzianie obawiają się, że gdy woda zejdzie, również temat ich krzywdy przestanie być zauważalny i za kilka lat dojdzie do kolejnej tragedii.
Powódź w Polsce. Adrian Zandberg: Reakcja państwa? Potrzebna racjonalna rozmowa, bez histerycznej reakcji PiS
Jak zaznaczył Zandberg, mówiąc o sytuacji powodziowej na południu Polski, „czas na poważną rozmowę o reakcji służb na powódź”. - Tego nie przykryje żadne polityczne show (…) W pierwszych godzinach tragedii były miejsca, gdzie państwo się spóźniło – dodał.
Zdaniem Zandberga „mamy problem systemowy”. - Coś nie zadziałało z zarządzaniem kryzysowym - powiedział. - Ludzie, w czasie zagrożenia powodziowego, słyszeli z obiegu medialnego komunikaty uspokajające. Jeżeli słyszą takie zdania, że nie ma sytuacji poważnego kryzysu, to uważają że tak jest - zaznaczył.
- Jest wiele poruszających relacji, jak ludzie uciekali na ostatnią chwilę (…) Trzeba wyjaśnić, dlaczego się tak stało. W niektórych miejscowościach od ludzi słyszałem, że nie było wojska ani innych instytucji. Były miejsca, gdzie została tylko OSP i nie było narzędzi, aby działać. Nie było też planów działania, nie było odpowiedniej ilości piasku, nie było koordynacji zasobów. To nie zadziałało dobrze w pierwszej fali kryzysu - podkreślił współprzewodniczący partii Razem. Polityk wyjaśnił także, iż efekt był taki, że mieszkańcy zbierali się i chcieli działać, ale nie mieli czym pracować.