Wielka Brytania była w niedzielę wpatrzona w ekrany komórek i telewizorów. Tu spływały dane o poparciu dla kandydatów, którzy mają zastąpić Liz Truss, szefową rządu o najkrótszej kadencji w długiej historii brytyjskiej demokracji, która została zmuszona w czwartek do upokarzającej dymisji.
Czytaj więcej
Były premier Boris Johnson twierdzi, że zdobył poparcie 100 deputowanych Partii Konserwatywnej, co otwiera mu drzwi do ponownej walki o przywództwo w partii i fotel premiera.
W starciu będą mogli uczestniczyć tylko ci, których poprze przynajmniej 100 spośród 357 konserwatywnych deputowanych zasiadających w Izbie Gmin. Jeśli do 14.00 w poniedziałek czasu londyńskiego taki warunek spełni więcej niż jedna osoba, deputowani (jeśli zajdzie taka potrzeba) wskażą dwóch polityków, spośród których ostatecznego zwycięzcę do piątku w zdalnym głosowaniu wybierze 80 tys. szeregowych członków Partii Konserwatywnej.
Czytaj więcej
Niezależnie, kto obejmie fotel brytyjskiego premiera po Liz Truss, będzie musiał się zmierzyć z całą litanią problemów trapiących gospodarkę z Wysp.
Sunak mówi prawdę
Do starcia przystąpiło trzech torysów. Największe szanse miał w niedzielę Rishi Sunak, były minister finansów, którego dymisja we wrześniu uruchomiła falę, która ostatecznie zmusiła Borisa Johnsona do porzucenia funkcji premiera. 42-latek, który urodził się w rodzinie hinduskich imigrantów, przegrał później starcie z Truss o schedę po Johnsonie w głosowaniu wśród szeregowych członków Partii Konserwatywnej (43 do 57 proc.) przede wszystkim dlatego, że w przeciwieństwie do swojej oponentki mówił Brytyjczykom prawdę: kraj wchodzi w głęboki, wieloletni kryzys, w którym trzeba będzie zaciskać pasa, a nie zwiększać wydatki państwa i ograniczać podatki.