Manifestacje i strajki. We Francji wracają „żółte kamizelki”

Stanęły porty, fabryki samochodów i leków. Tłumy wyszły na ulice między innymi przez inflację, choć jest ona kilkukrotnie mniejsza niż w Polsce. A Macron znów dał się zaskoczyć społecznej frustracji.

Publikacja: 18.10.2022 17:54

Manifestacje i strajki. We Francji wracają „żółte kamizelki”

Foto: AFP

Jean-Luc Mélenchon mierzy wysoko. – To będzie nowy Maj ’68 roku – mówi lider radykalnego, lewicowego ruchu Francja Niepokorna.

Na razie nie ma o tym mowy. Trudno nawet mówić o strajku generalnym. Jednak ruch, który zaczął się dwa tygodnie temu od blokady rafinerii przez związkowców z najbardziej twardej centrali związkowej CGT, rozlewa się na cały kraj w niezwykłym tempie.

Dużo strajków zanotowano w portach i transporcie drogowym. Pracę przerwali też zatrudnieni w niektórych kluczowych firmach sektora prywatnego, w szczególności samochodowego.

We wtorek wielkie manifestacje przeszły przez Paryż i wiele miast prowincji. Na tory nie wyjechał co trzeci pociąg. Do strajku przyłączyli się pracownicy sektora publicznego, w tym szpitali. Ruch zyskał za to mniejsze wsparcie w szkołach, skoro przyłączyło się do niego 6 procent nauczycieli. Nie doprowadził też do paraliżu paryskiego metra.

Macron przegapi

Dużo strajków zanotowano natomiast w portach i transporcie drogowym. Pracę przerwali też zatrudnieni w niektórych kluczowych firmach sektora prywatnego, w szczególności samochodowego. Linie produkcyjne nie działały więc u Renault, Peugeota i Stellantis. Leków nie wytwarzały też zakłady potentata farmaceutycznego Sanofi. Protesty zyskały poparcie w świecie związkowym, skoro CGT poparły do tej pory znacznie bardziej umiarkowane centrale, jak Force Ouvriere, Solidaires i FSU. Nadal pozostał mu natomiast przeciwny największy, umiarkowany związek CFDT.

Francuzi wychodzą na ulice z dwóch powodów. Po pierwsze, chcą odwrócić załamanie siły nabywczej ich pensji w sytuacji wysokiej, jak na francuskie warunki, inflacji. Po wtóre, odrzucają wprowadzenie przez władzę obowiązku pracy niektórych zatrudnionych w rafineriach pod rygorem zwolnienia. Z powodu blokady tych zakładów co trzecia stacja benzynowa we Francji nie miała we wtorek paliwa i Emmanuel Macron zapowiedział, że sytuacja na rynku paliw ma „znacząco się poprawić” do czasu długiego weekendu powiązanego z przerwą w pracy na Wszystkich Świętych. Jednak wielu jego rodaków widzi w tym zamach na niezbywalne prawo do strajku.

– Francuska tradycja protestów społecznych wywodzi się z Wielkiej Rewolucji, która pokazała, że przy odpowiedniej determinacji można nawet obalić absolutyzm Burbonów – tłumaczy „Rz” Thomas Pellerin-Carlin z paryskiego Instytutu Jacques’a Delorsa.

W poniedziałek wieczorem prezydent zaprosił do Pałacu Elizejskiego najważniejszych ministrów, aby opracować strategię związaną z protestami społecznymi. Są one niebezpieczne z punktu widzenia strategicznego: Francja jest kluczowym państwem zjednoczonego frontu Zachodu przeciw Rosji i jego poparcie dla kolejnych sankcji wobec Kremla, choć kosztowne społecznie, jest bardzo ważne.

Jednak podobnie jak w październiku 2018 r., kiedy wybuchł ruch „żółtych kamizelek”, także teraz Macron dał się zaskoczyć skalą frustracji społecznej. Przez pierwsze dwa tygodnie blokad rafinerii właściwie nic nie zrobił. Spodziewał się, że żądanie związkowców podniesienia przez Total pensji o 10 proc. (koncern oferował 7 proc.) zostanie szybko spełnione. Nie zdawał sobie sprawy z symbolicznego wymiaru ruchu protestu.

Na korzyść prezydenta działa znacznie mniejsze poparcie społeczne dla obecnych protestów, niż to było przed czterema laty. Przynajmniej na razie. Sondaż przeprowadzony przez BFM TV wskazuje, że przeciw strajkom wypowiada się 49 proc. Francuzów (za jest 39 proc.), najwięcej wśród wyborców Macrona (78 proc.), ale także emerytów (62 proc.).

Jednak w przeciwieństwie do epoki „żółtych kamizelek”, kiedy prezydent miał przytłaczającą większość w Zgromadzeniu Narodowym i wciąż był postrzegany jako odnowiciel francuskiego życia politycznego, dziś jego margines manewru jest niepomiernie mniejszy. W parlamencie nie ma on większości, przez co pod znakiem zapytania staje możliwość nie tylko spełnienia postulatów strajkujących, ale także przyjęcia budżetu na przyszły rok.

W tej sytuacji z Pałacu Elizejskiego dochodzą sygnały o możliwości sięgnięcia do artykułu 49.3 konstytucji, który pozwala premier Elisabeth Borne na rządzenie w drodze dekretów. Zgodnie z tym rozwiązaniem opozycja parlamentarna nie ma możliwości zablokowania decyzji rządu, chyba że przeforsuje wotum nieufności wobec szefowej egzekutywy. Francja Niepokorna i skrajnie prawicowe Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen teoretycznie miałyby po temu wystarczająco dużo głosów, ale z pewnością nie zgodziłyby się co do kandydata na następcę Borne.

Indeksacja pensji

Rządzenie w drodze dekretów, w szczególności gdyby miało stać się stałym elementem życia publicznego, byłoby jednak sygnałem słabości ze strony prezydenta, który do tej pory był uważany za przywódcę obozu liberalnej demokracji i walki z ugrupowaniami populistycznymi w Europie i poza jej granicami.

W tej sytuacji zaczyna się podnosić coraz więcej głosów na rzecz sięgnięcia po nadzwyczajne rozwiązania. Minister spraw wewnętrznych Gerald Darmanin uznał, że prywatny biznes z własnej inicjatywy powinien na szeroką skalę podnosić pensje. Znacznie dalej poszedł deputowany Francuskiej Partii Komunistycznej, sojusznika Mélenchona, Fabien Roussel. Jego zdaniem Francja powinna wrócić do 1982 r., kiedy koalicyjny rząd socjalistyczny i komunistyczny za kadencji Francois Mitterranda wprowadził automatyczną indeksację pensji względem inflacji. Liberalny Macron, przynajmniej na razie, nie może na to przystać, jeśli chce utrzymać konkurencyjność francuskiej gospodarki w warunkach coraz większego kryzysu.

Innym problem dla zamiłowanego w literaturze i filozofii prezydenta jest też to, że istotna część francuskich intelektualistów zaczyna przyłączać się do ruchu protestu. We wtorek do manifestacji, która przeszła przez centrum Paryża, przyłączyła się tegoroczna laureatka Nagrody Nobla Annie Ernaux.

W 2018 r. bezpośrednim powodem wybuchu ruchu „żółtych kamizelek” była decyzja Macrona o podniesieniu ceny oleju napędowego. Tamto Macron mógł cofnąć. Teraz tego nie zrobi, bo czynnikiem, który napędza inflację, jest wojna w Ukrainie.

W nocy z wtorku na środę działacze mają zdecydować, co dalej ze strajkami. Kolejarze z SNCF już postanowili je kontynuować.

Polityka
Wybory pokazały, że Donald Trump jednoczy Kanadyjczyków
Polityka
Liberałowie wygrywają wybory w Kanadzie. Donald Trump znów pisze o aneksji sąsiada
Polityka
Przyszły rząd Friedricha Merza na razie niekompletny
Polityka
Wołodymyr Zełenski nie przyjedzie do Warszawy na szczyt Trójmorza
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Polityka
Jest wyrok. Były prezydent Ukrainy skazany na 15 lat więzienia