Sprawa kontyngentu wojskowego w sąsiedniej Somalii dzieli głównych kandydatów w wyborach prezydenckich w Kenii. We wtorkowym głosowaniu liczyli się dwaj kandydaci, wywodzący się z najważniejszych politycznych rodów. Ubiegający się o reelekcję Uhuru Kenyatta jest synem Jomo Kenyatty, pierwszego przywódcy kraju po wyrwaniu się spod kolonialnej dominacji Wielkiej Brytanii.
Najważniejszy konkurent, Raila Odinga, jest synem pierwszego wiceprezydenta Jaramogiego Ogingi Odingi. Sam Raila Odinga był z kolei ostatnim premierem. Od kilku lat to stanowisko nie istnieje, na czele rządu stoi niezwykle silny prezydent, dlatego w wyborach prezydenckich toczy się właściwie walka o wszystko. Sondaże przedwyborcze sugerowały, że konieczna będzie druga tura wyborów prezydenckich.
Wczoraj wybierano też posłów do parlamentu. Do zamknięcia tego numeru gazety wyniki nie były znane. Wyczekiwano ich w napięciu, przy poprzednich wyborach dochodziło do krwawych zamieszek i walk plemiennych. Dwa tygodnie przed wyborami w niewyjaśnionych okolicznościach zginął odpowiedzialny za nowy system głosowania dyrektor z komisji wyborczej. Były prezydent USA Barack Obama, którego ojciec był Kenijczykiem, wezwał w przeddzień wyborów przywódców, by zaakceptowali „wolę narodu", a wszystkich obywateli, by w pokoju rozwiązywali spory.
Główni rywale wywodzą się z rywalizujących grup etnicznych. Kenyatta należy do najliczniejszej Kikuju (22 proc. mieszkańców), a Odinga (podobnie jak krewni ojca Obamy) do trzeciej pod względem liczebności – Luo (13 proc.). Głosuje się tu zwykle na swoich, Luo na Luo, Kikuju na Kikuju. Sprawę komplikuje jednak to, że w Kenii mieszka ponad 40 grup etnicznych.