Korespondencja z Nowego Jorku
Relacje między nimi stały się tak napięte, że w ubiegłym tygodniu Rex Tillerson zwołał konferencję prasową, żeby zaprzeczyć przypuszczeniom, że ma zamiar zrezygnować ze stanowiska. To jednak tylko spotęgowało przekonanie, że źle się dzieje między prezydentem a szefem dyplomacji.
Wiadomo, że Tillerson i Trump nie zgadzają się w wielu kwestiach dotyczących polityki międzynarodowej, w tym Iranu czy Kataru. Trumpowi nie przypadła też do gustu krytyczna wypowiedź Tillersona na temat tego, jak prezydent zachował się po wybuchu przemocy w Charlottesville w Wirginii. „Prezydent mówi za siebie" – powiedział Tillerson, odcinając się od swojego szefa. Tydzień temu natomiast prezydent publicznie skrytykował Tillersona za jego podejście do kryzysu z Koreą Północną.
Jak donoszą media amerykańskie, Tillerson był już bliski rezygnacji kilka miesięcy temu. Pod koniec lipca na spotkaniu w Pentagonie z członkami grupy ds. bezpieczeństwa narodowego miał nazwać prezydenta „głupkiem". Momentem zaś, który nadszarpnął cierpliwość Tillersona, było lipcowe, mocno polityczne wystąpienie Donalda Trumpa przed zgromadzeniem Boy Scouts of America, organizacji, której niegdyś Tillerson przewodził. Sekretarz stanu zagroził wówczas, że nie wróci do Waszyngtonu.
Wrócił, podobno dzięki namowie gen. Johna Kelly'ego – obecnego szefa sztabu w Białym Domu, oraz sekretarza obrony Jamesa Mattisa. Natomiast wiceprezydent Mike Pence instruował Tillersona, jak zażegnać napięcie z prezydentem i jak zachowywać się w stosunku do niego w miejscach publicznych.