Dziewięć krajów UE – grubo ponad jedna czwarta gospodarki i ludności całej Wspólnoty – pozostaje dziś poza strefą euro. – To grupa, z którą wszyscy w Unii muszą się liczyć – przyznaje w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Daniel Gros, dyrektor prestiżowego brukselskiego instytutu CEPS.
Ale dni takiego układu są już policzone. Rumuński rząd premier Vioricy Dancili właśnie zapowiedział, że do końca roku przyjmie szczegółowy plan przystąpienia kraju do strefy euro. Wcześniej to samo zrobiła Chorwacja. A Bułgaria za parę miesięcy przystąpi do europejskiego mechanizmu walutowego, dwuletniego przedsionka przed przyjęciem wspólnej waluty. Pierre Moscovici, komisarz UE ds. walutowych, już obiecał, że to właśnie Bułgarzy jako następni zostaną przyjęci do Eurolandu.
Za niespełna rok, 29 marca 2019 r., poza Unią znajdzie się zaś Wielka Brytania. A to największy z unijnych krajów, które pozostają przy własnej walucie.
Gdy to wszystko się wydarzy, euro nie będzie już używać tylko pięć państw UE: poza Polską także Szwecja, Dania, Czechy i Węgry. To ledwie jedna szósta ludności Unii i jedna ósma jej gospodarki.
– Te kraje znajdą się na marginesie Wspólnoty, Polska nie ma potencjału, aby przejąć od Wielkiej Brytanii rolę adwokata państw z własną walutą – uważa Gros.