– Protesty są wewnętrzną sprawą Kazachstanu – oświadczył rzecznik chińskiego MSZ pytany o falę demonstracji w kraju. Ale po chwili powtórzył tę samą odpowiedź na inne pytanie: co sądzi o wkroczeniu rosyjskich wojsk. „Putin dostał prztyczka w nos. Okazuje się, że protesty są wyłącznie kazachską sprawą wewnętrzną” – podsumował jeden z moskiewskich ekspertów stosunek Chin do pojawienia się w Kazachstanie rosyjskich wojsk.
Oficjalnie Pekin nie zajął żadnego stanowiska w sprawie interwencji Kremla, mimo że Kazachstan uznawany jest przez Chińczyków za kluczowego sąsiada. Przytłaczająca większość projektów łączących Państwo Środka z Europą przechodzi właśnie przez Kazachstan. Jednak doprowadziło to do konfliktów między obu państwami. Chińskie inwestycje tam osiągnęły już takie rozmiary, że dwa lata temu doprowadziło do antychińskich rozruchów. Kazachowie protestowali przeciw ich faworyzowaniu przez władze. To samo dotyczyło chińskiej granicy, na której tkwiły w kolejkach setki kazachskich tirów, gdy tymczasem chińskie przekraczały ją bez problemu w obie strony.
W kazachskim społeczeństwie cały czas utrzymywała się znaczna niechęć wobec Chin, ale formalnie oba państwa „rozwijały obopólnie korzystną współpracę”. A obecnie nawet nie wiadomo, czy Moskwa zdążyła wcześniej uprzedzić Chiny o interwencji. Już po rozpoczęciu „braterskiej pomocy” przywódca Chin Xi Jinping zwrócił się do prezydenta Tokajewa, popierając jego działania i ostro występując przeciw „kolorowej rewolucji”. Ten termin powstał na Kremlu półtorej dekady wcześniej dla opisania społecznych rozruchów przeciw autokratom w państwach postsowieckich, które Rosjanie uważali za ingerencję Zachodu w swojej „strefie wpływów”. Pekin przyjął taką narrację. Wydawałoby się więc, że Chiny poparły interwencję.
Jednak jednocześnie Xi zapewnił jednak Tokajewa, że może liczyć na chińską pomoc. Charakterystyczne: nic nie wiadomo o kontaktach Xi z Putinem, nadal też nie jest jasne czy otrzymał od niego jakąkolwiek informację o działaniach rosyjskiej armii przy swojej granicy. Chińscy oficjele zaś cały czas podkreślają, że Kazachstan powinien „sam rozwiązać swe problemy”, tak jakby nie wkroczyła tam rosyjska armia.
Równie zaskoczona wydaje się Ankara, a tymczasem Kazachstan oraz Kirgizja, której wojska uczestniczą w interwencji, należą do Organizacji Państw Turkijskich, założonej przez Turcję. Na wtorek zapowiedziano telekonferencję szefów dyplomacji tych krajów. Oczekują one, że Nur-Sułtan wyjaśni jak i kiedy chciałby zakończyć kryzys. Poza Turcją najbardziej zainteresowany jest Azerbejdżan, którego od Kazachstanu oddziela tylko Morze Kaspijskie.