Nic tak dobrze nie robi polskiej polityce jak odwrócenie uwagi mediów, choćby na chwilę, od Warszawy. I nic tak nie dobrze nie robi samym warszawianom. Tak – warszawianom, a to, jak dobrze przyjął się w mediach pochodzący z warszawskiej gwary „warszawiak”, najlepiej świadczy o naszym – dziennikarzy, warszawocentryzmie.
Kolejny raz stolica obchodzi się bez II tury w wyborach samorządowych. To powoli staje się już nową świecką tradycją. Plus tej sytuacji jest niewątpliwie taki, że raz na cztery lata w Warszawie przestajemy się skupiać sami na sobie, a patrzymy na inne miasta, w których kampania samorządowa trwa w najlepsze. I choć jeszcze wczoraj trwała, niestety to też można było w Warszawie przegapić. W końcu wcześniej przez całą kampanię również jakieś tam wieści „z prowincji” do nas dochodziły, ale żeby od razu w te linki na Facebooku klikać?
Dziś z warszawskiego snu budzi nas cisza wyborcza. Można mieć o niej różne zdanie, ale jeśli w ogóle w jakikolwiek sposób miałby to być czas przedwyborczej refleksji, dziś w Warszawie byłaby to refleksja nad resztą Polski. Nie mam złudzeń, że wielu się na nią zdobędzie, jak i nie mam, że w ogóle cisza wyborcza rzeczywiście skłania do głębszej refleksji. Ale sam fakt, że na ogół warszawocentryczne media działają dziś w specjalnym trybie, gdy w Warszawie przecież nic szczególnego się nie dzieje, już jest jakimś tam świętem.
Przyznam, że to jedyna cisza wyborcza, w której dostrzegam mniejszy czy większy sens. I wierzę, że choć trochę otrzeźwia z warszawocentryzmu – choćby nielicznych. Może to niewiele, bo ta „trzeźwość” przydałaby się nam w Warszawie częściej niż raz na cztery lata, ale dobre i to. I naprawdę „nam w Warszawie”, a nie tylko wszystkim innym, a mnie nie. A jednak jakaś refleksja...