Dla polityków lewicy Leszek Miller od dłuższego czasu był sporym kłopotem. Członkiem partii nie był już od dawna. Rezygnację z przynależności do Sojuszu złożył w połowie września. Legitymację partyjną postanowił oddać, gdy LiD odmówił mu startu w wyborach parlamentarnych ze swoich list. Mało kto wie jednak, że były premier ciągle był etatowym pracownikiem SLD, gdzie od 2005 r. formalnie pozostawał doradcą.
Liderzy LiD z Wojciechem Olejniczakiem na czele nie ukrywali, że chcą się go pozbyć, kiedy Miller ostentacyjnie złożył członkostwo i zdecydował się na start w wyborach z łódzkiej listy Samoobrony. Kilkakrotnie sugerowali mu potem, że w tej sytuacji w SLD powinien złożyć wypowiedzenie. Miller długo odprawiał ich jednak z kwitkiem. – Jeśli chcą, mogą mnie zwolnić – odpowiadał liderom SLD na sugestie o rezygnacji z partyjnego etatu.
Mógł sobie na to pozwolić, bo liderzy SLD tak naprawdę nie mieli w jego przypadku pola manewru. Zwolnić go nie mogli. Millera chronił bowiem przedemerytalny okres ochronny, który uniemożliwiał rozwiązanie z nim umowy o pracę. Jak się dowiadujemy, rozwiązanie następuje dopiero teraz.– Wszystko odbyło się bardzo elegancko i zgodnie z kodeksem pracy. Premier Miller nie stwarzał żadnych problemów. Wspólnie postanowiliśmy rozwiązać umowę o pracę za porozumieniem stron – mówi szef SLD Wojciech Olejniczak. Szczegółów porozumienia nie ujawnia. Jego efekt jest jednak taki, że od 1 stycznia Leszek Miller ostatecznie przestaje być pracownikiem partii i mieć jakiekolwiek związki z SLD.
– Tak się złożyło, że termin mojego wypowiedzenia upływa właśnie z końcem roku – mówi „Rz” Leszek Miller. Z czego teraz planuje się utrzymywać? O tym mówi niechętnie. – Nie chcę się na ten temat wypowiadać, bo z doświadczenia wiem, że jeśli się o czymś mówi za wcześnie, zaraz przestaje to być aktualne – tłumaczy były premier.
– O ile wiem, planuje żyć z wykładów i publikacji – mówi nam jednak jeden z jego znajomych. Inny dodaje, że ciągle angażuje się też w tworzenie nowej formacji lewicowej.