Polska przystępowała do gry o nowy unijny traktat z bardzo silnej pozycji. Przyjęty w grudniu 2000 roku traktat z Nicei dawał największym krajom Unii: Niemcom, Francji, Wielkiej Brytanii i Włochom, po 29 głosów. Kraje średnie, czyli Polska i Hiszpania, dostały aż po 27 głosów. Projekt unijnej konstytucji wprowadzał dużo mniej korzystny dla Polski system podwójnej większości, ale dokument został odrzucony w 2005 roku w referendach we Francji i Holandii.
Kiedy Unia zaczęła negocjacje na temat traktatu zastępującego konstytucję, Polska zgłosiła nową propozycję – system pierwiastkowy. Gdyby siłę głosu odzwierciedlał pierwiastek z liczby ludności danego kraju, Polska miałaby sześć głosów, Niemcy dziewięć. Premier Jarosław Kaczyński i prezydent Lech Kaczyński zgodnie mówili, że za pierwiastek warto umierać, przypominając wcześniejsze hasło Jana Marii Rokity z PO „Nicea albo śmierć”.
Na czerwcowym szczycie w Brukseli w 2007 roku polska ekipa z Lechem Kaczyńskim na czele zrezygnowała jednak z pierwiastka, którego nikt oprócz Czechów nie chciał w Unii poprzeć. Zgodziła się na system podwójnej większości (55 proc. krajów reprezentujących 65 proc. ludności UE), który umacnia pozycję państw największych. Polska wynegocjowała za to możliwość odwoływania się do systemu nicejskiego w głosowaniach do 2017 roku, a także tzw. mechanizm z Joaniny, który umożliwia niewielkiej grupie krajów odwlekanie niekorzystnych dla nich decyzji. Sięgnąć po ten hamulec bezpieczeństwa mogą kraje reprezentujące co najmniej 19,25 procent ludności UE.
Polscy negocjatorzy: szefowa UKIE Ewa Ośniecka-Tamecka i doradca prezydenta Marek Cichocki zabiegali o wpisanie mechanizmu do protokołu, którego zmiana byłaby możliwa tylko jednogłośnie podczas konferencji międzyrządowej zwoływanej raz na kilka lat.
Po szczycie okazało się jednak, że Joanina znalazła się w deklaracji, która można zmienić w każdej chwili zwykłą większością głosów.