Z ostatnich sondaży wynika, że los przyszłej rządowej większości może zależeć od małych ugrupowań, które przekroczą próg wyborczy. Według badania IBRiS dla „Rzeczpospolitej" z maluchów największe szanse ma Nowoczesna Ryszarda Petru (przez wiele miesięcy balansowała na progu, w ostatnim pomiarze uzyskała 9 proc.).
W PiS panuje przekonanie, że jeśli poprawa jej wyników okaże się trendem, najmocniej uderzy to w PO, której Petru odbierze wyborców. – Nawet gdybyśmy chcieli coś zrobić z Petru, to nie mamy narzędzi, by go pompować albo zwalczać. Nie walczymy o ten sam elektorat – mówi jeden z naszych rozmówców.
Opozycja pamięta doświadczenia z kampanii w 2011 r. PiS wydało wtedy sporo pieniędzy na przeklejkę billboardów z hasłem „Palikot=Tusk". Akcja, która miała uświadamiać wyborcom, że głosowanie na rosnące wtedy ugrupowanie Janusza Palikota to pomaganie PO, od której odwracała się część elektoratu, nie przyniosła spodziewanego efektu, a pomogła w końcówce kampanii w nagłośnieniu projektu Palikota.
W PO zdają sobie sprawę, że Petru może im szkodzić. Z naszych informacji wynika, że sztab dostał symulacje, według których 12 proc. dla Nowoczesnej oznaczałoby wynik PO na poziomie 19 proc. Mimo to w partii wciąż ścierają się dwie koncepcje. Jedna z nich zakłada, że trzeba maksymalizować wynik, zniechęcając do przerzucania głosów. Stąd, gdy Petru na konwencji przedstawił program z jedną stawką VAT na poziomie 16 proc., Dariusz Rosati i Marcin Święcicki zorganizowali konferencję prasową, na której przekonywali, że koszt propozycji podatkowych Nowoczesnej to 20 mld zł. Politycy PO mówią też, że w polskiej ordynacji większa partia dostaje kilkadziesiąt mandatów z każdym procentem, a mała partia tylko kilka.
PO będzie jednak obserwować rozwój wydarzeń. – Jeśli się okaże, że rozdrobnienie Sejmu utrudni PiS objęcie władzy, to warto będzie grać na Petru – mówi nam polityk partii rządzącej. W PO szacują bowiem, że każdy mały komitet, który zdobywa mandat w danym okręgu, zabiera największemu, co oznacza, że im więcej partii w Sejmie, tym premia za zwycięstwo dla PiS będzie mniejsza.
– Badania pokazują, że jeden na pięciu wyborców Petru jest w stanie do nas wrócić. Zysk z tego dla nas byłby niewielki. Lepiej jednak, żeby ci zniechęceni do nas poszli na wybory, niż mieliby zostać w domu lub jako jedyną alternatywę mieć PiS – obrazuje nasz rozmówca.