Na mapie wygląda to tak: nie więcej niż godzina jazdy na południe z Frankfurtu, spod pięknej katedry w Moguncji będzie z pół godziny, ot, Hesja Nadreńska. Ładne, zadbane miasteczka, Ren wije się z wolna, winnice na wzgórzach, kościółki ze strzelistymi wieżyczkami, domy kryte czerwoną dachówką – czegóż chcieć więcej? Ano, wina.

I w takim Bechthem wino jest. Większość tego dobra wypijana jest na miejscu, i to dosłownie. Nasi zachodni sąsiedzi mają zwyczaj weekendowych wyjazdów na wino – jadą do sympatycznego gasthausu, popijają niezobowiązujące wino od gospodarza, próbują lokalnej kuchni i wracają w niedzielę trzeźwieć do swych domów. Jak się trafi, to wino może być naprawdę dobre.

Ale są też tacy, którzy stawiają głównie na wino, nie na gastronomię. Rodzina Erbeldingerów robi to od ponad pół wieku bardzo dobrze i nie chodzi tylko o liczne nagrody, którymi się szczyci. To młode pokolenie winiarzy, producenci ekologiczni, skoncentrowani na wykorzystaniu terroir, czyli specyficznej mieszaniny miejsca, gleby, klimatu i wszystkiego, co czyni posiadłość wyjątkową.

I wina wychodzą im wyjątkowe, a kto nie wierzy, niech zacznie od sekta Riesling Brut Nature – to musujące cudo zabija swą mineralnością. Wspaniałe wino. A bez bąbelków? Od podstawowego, trawiasto-jabłkowego rieslinga za 64 zł przez pięknie zharmonizowanego Hochgewachs (bardzo lubię) po wypasionego, łączącego pieczone jabłko z naftą Westhofener Privat – mistrzostwo świata. A państwo, którego wybieracie?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95