Najpierw była gra za wszelką cenę, choć zaraza już rozlewała się po Europie. Dziś wiemy, że marcowe mecze Ligi Mistrzów były dosłownie zabójcze. Następnie przeszliśmy do targów o pieniądze, do dziś zresztą nierozstrzygniętych, a teraz bez względu na konsekwencje najważniejsze jest kończenie sezonów na zamkniętych stadionach, oficjalnie sankcjonujące futbol jako widowisko telewizyjne, a nie sport.
Sytuacja wszędzie jest podobna: klubów pozbawionych możliwości zarabiania nie stać na utrzymywanie niegrających piłkarzy. Próby porozumienia grupowego właściwie wszędzie kończyły się fiaskiem. Każdy klub musiał osobno rozstrzygnąć sprawę cięć kosztów. Czasem szło gładko, np. w Niemczech, gdzie obniżki przyjęto ze zrozumieniem, gdzie indziej trudniej. Dopiero po trzech tygodniach piłkarze Barcelony zgodzili się na obniżkę wynoszącą aż 70 proc. (na którą wcześniej przystali zawodnicy innych sekcji), po to by reszta osób zatrudnionych w klubie mogła otrzymywać pełne wynagrodzenia. W klubach angielskiej Premier League porozumienia brak do dziś.