Nawet po zabiegu tracheotomii Jan Paweł II rozmawiał, acz z wysiłkiem, z ludźmi mu najbliższymi. 9 marca odwiedził go w klinice Gemelli Henryk Woźniakowski. Potem powiedział KAI: „Widać, że przeżył chorobę, ale przede wszystkim jest w stanie mówić, i to tak, że go dobrze zrozumiałem. Ja oczywiście mówiłem więcej, nie chcąc narażać Ojca Świętego na wysiłek mówienia... a on słuchał, a potem pytał mnie o sprawy rodzinne, po czym sam pobłogosławił wydawnictwo i rodzinę". Pytany o jakość głosu papieża odpowiedział: „Byłem zaskoczony tym, że Ojciec Święty w ogóle wydaje głos i mówi. Nie jest to oczywiście głos, w którym można by wygłosić przemówienie, ale mówi całkowicie zrozumiale i nie jest to szept, ale pełny głos, jego głos, taki, jaki znamy". Dwa dni później KAI informowała: „Watykański ośrodek telewizyjny CTV nagrał po raz pierwszy od zabiegu tracheotomii 24 lutego głos Jana Pawła II. Jego słowa zarejestrowano 11 marca w czasie przedpołudniowej mszy, jaką Ojciec Święty odprawił w kaplicy szpitalnej. Na nagraniu, dokonanym przez CTV, słychać, jak Papież mówi po włosku: »Wspomożenie nasze w imieniu Pana«, a następnie udziela błogosławieństwa. Podkreśla się, że to pierwsze nagranie głosu Jana Pawła II w ponad trzy tygodnie od zabiegu tracheotomii. Wcześniej o tym, że mówi, wspominali odwiedzający go współpracownicy. Pierwszy mówił o tym kardynał Joseph Ratzinger. W środę 9 marca z Papieżem rozmawiał Henryk Woźniakowski. Osoby, które widziały nagranie, relacjonują, że Papież ma chrypkę, ale mówi dość wyraźnie".
Co więcej, w dniu, w którym wedle Stempina „kłamstwo Ratzingera ujrzało swoją pełnię", papież przemówił publicznie z okna kliniki do zebranych tam wiernych, wśród których była grupa z Wadowic: „Drodzy bracia i siostry, witajcie! Dziękuję za wasze odwiedziny. Pozdrawiam Wadowice! Wszystkim życzę dobrej niedzieli i dobrego tygodnia!".
Jeżeli nawet do mnie – szeregowego polskiego księdza – zdołał napisać osobiste życzenia datowane Wielkanoc 2005, w których pisze: „właśnie wróciłem ponownie z »sekcji cierpiących« w poliklinice Gemelli (a więc po 13 marca – M.Z.). Wszystko w rękach Bożych", to naprawdę dowodzi, że nawet w tym terminalnym okresie znakomicie komunikował się ze światem zewnętrznym.
Cicer cum caule
Ten śródtytuł zawdzięczam z kolei Tuwimowi, który w ten wdzięczny sposób przetłumaczył nasze dość przaśne: „groch z kapustą". A tego grochu pomieszanego z kapustą jest bez liku w tekście o mitologizacji polskiego Mojżesza.
Weźmy choćby zarzut promowania przez Jana Pawła II konserwatystów. Ważna to sprawa, choć warto pamiętać, że wśród konserwatystów byli tak wspaniali ludzie jak Jean-Marie Lustiger czy François Xavier Nguyen Ven Thuen, ale było też sporo kapeluszy kardynalskich dla „progresistów", jak choćby dla Carla Marii Martiniego. Ogólnie tych nominacji kardynalskich było 231 i temat, komu one przypadły, zasługuje na poważną dyskusję. Ale u Stempina wszystko jest proste: „Osoby kardynałów Karla Lehmanna z Moguncji i Johna Cody'ego z Chicago stanowią tu flagowy przykład; liberalny Lehmann, od 1987 r. przewodniczący konferencji episkopatu Niemiec, przez półtorej dekady był omijany przy nominacjach kardynalskich. Konserwatywny Cody, który na prywatne cele zdefraudował miliony diecezjalnych dolarów, cieszył się papieską ochroną".
Najpierw parę słów o Karlu Lehmannie, który w 1983 r. został, właśnie przez Jana Pawła II, mianowany ordynariuszem Moguncji, zostając najmłodszym biskupem w Niemczech, a potem przez lata – z nominacji tegoż Jana Pawła II – pracował w Watykanie w Kongregacji Doktryny Wiary. Jego nominacja kardynalska w 2001 r. została przyjęta ze zdziwieniem. Te nominacje nie są bowiem automatyczne i w ponadtysiącletniej historii biskupstwa Moguncji było zaledwie trzech kardynałów. Jednym z wyjątków był poprzednik Lehmanna kard. Volk, który w czasach Pawła VI otrzymał kapelusz dopiero po parunastu latach swej posługi. Stąd wśród watykanistów powszechne było przekonanie, że Jan Paweł II nie obdarzy kardynalską godnością tak „postępowego" biskupa jak Lehmann. Mylili się.