Ciągnie się to już zdecydowanie za długo, żeby mogło być zwykłym zbiegiem okoliczności albo czyimś niedbalstwem. Śmieć, kawałek kartonu, został otoczony dziwną mieszanką strachu i szacunku. Zawiązał się wokół niego pakt o niesprzątaniu.
Statystyki mówiące o lawinowym wzroście spożycia antydepresantów są w stanie poruszyć serca chyba wyłącznie szefów produkujących je koncernów. Ale to jedno puste opakowania ma za sobą jakąś konkretną historię. Czyjeś łzy, straconą pracę, przedłużające się nie do wytrzymania napięcie, śmierć kogoś bliskiego. Nie poznamy tej historii, ale trudno ją tak po prostu umieścić obok niedopałków po papierosach i zużytych chusteczkach.
W końcu ktoś zostawił ślad, pewnie przez przypadek, szukając czegoś trzęsącymi się dłońmi w torebce albo kieszeniach, po jednej z tych wszystkich, nigdy niewysłuchanych historii. Kiedy pod koniec życia pytano Krzysztofa Kieślowskiego, dlaczego zaczął kręcić filmy dokumentalne, odpowiedział słowami, które brzmią dzisiaj niebezpiecznie znajomo: trudno żyć w świecie, który jest nieopisany. Na dłuższą metę to pewnie w ogóle niemożliwe.
Filmy tak proste jak ich tytuły – „Szpital", „Urząd", „Szkoła", „Dworzec" – wypełniały pustą, a więc oddzielająca ludzi od siebie przestrzeń. Opowiadały strzępy historii, kazały się domyślać ich wcześniejszego i dalszego ciągu. Jak ta powtarzana przez urzędniczkę w okienku Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, uchwycona ukrytymi kamerą i mikrofonem Kieślowskiego mantra: „Tu ma pani taki druk, na którym teraz pani pisze, co pani robiła na przestrzeni całego życia". I takie właśnie były te filmy, jak wybazgrane zacinającym się długopisem sprawozdania z całego życia. Cząstkowe i umowne, ale to nic. Liczyło się tylko to, że udało się wyrwać fragment rzeczywistości z chaosu nieopisania.
Pewnie nie było w dziejach III Rzeczypospolitej okresu, którego by z jakichś powodów nie porównywano do PRL. I trochę szkoda, bo akurat teraz byłoby to rzeczywiście porównanie adekwatne. Propaganda zamiast informacji, przedsiębiorcy zmuszeni do kombinowania, coraz wyraźniej zarysowujący się podział na „nas" i „ich". Ale jeżeli mielibyśmy coś do tej analogii dodać, określić bliżej moment historii Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, który powtarza się na naszych oczach, to bylibyśmy chyba najbliżej przełomu lat 60. i 70., czasu, kiedy Kieślowski zaczyna kręcić swoje filmy.