Można by zatem się cieszyć, że w końcu coś się zmieniło. Ale nic bardziej błędnego. Sąd biskupi w Gdańsku poinformował wprawdzie, że wyrok wydano, ale na pytanie: jaki, odpowiedział, że nie ujawni, bo to akurat jest tajne. Kuria zaś odwołała ks. Dymera z funkcji, ale, jak się okazało, z powodu stanu zdrowia, a nie zarzutów – które zresztą za moralnie pewne jeden z poprzednich metropolitów uznał kilkanaście lat temu i które potwierdziły prokuratura i sąd. A potem, choć media społecznościowe huczą, a w mediach świeckich dyskutuje się o tym na całego, praktycznie zapadła cisza. Wypowiedział się tylko prymas, uznając, że sprawa trwała za długo, kilku księży wyraziło żal i oburzenie, w tym najbardziej zasłużeni dla tej sprawy dominikanie (ze szczególnym uwzględnieniem ojca Marcina Mogielskiego), inni domagali się rezygnacji metropolity szczecińsko-kamieńskiego abp. Andrzeja Dzięgi, jeszcze inni zaczęli się zastanawiać, co można zmienić. I tyle.