Dziś trudno sobie to wyobrazić: gwiazdor przedwojennej „Rzeczpospolitej" na trzy lata przed debiutem prasowym w 1925 roku musiał nocować w przytułku dla bezdomnych. Dekadę później zarabiał rocznie więcej niż równowartość dzisiejszych 3 milionów złotych i mknął przez Polskę amerykańskim buickiem (140 km/h na liczniku!), na którego zakup zwykły robotnik musiałby przeznaczyć wszystkie zarobki z 20 lat. A miał też Mostowicz dwukondygnacyjny apartament w Alejach Ujazdowskich. Wszystko to osiągnął dzięki pisaniu i sprzedaży książek, co ma prawo wzbudzać u współczesnych gwiazd literatury zazdrość. Być może i dziś pokrywaną pogardliwym określeniem, że Mostowicz pisał „dla kucharek", nie szczędząc erotyki oraz sensacji, i tylko dlatego aż osiem z szesnastu jego książek zekranizowano.
Paradoksalny tytuł biografii „Parweniusz z rodowodem", autorstwa Jarosława Górskiego, wydanej teraz przez Iskry sugeruje jednak historię człowieka niezwykłego: łączony z dołami społecznymi autor „Znachora" był ziemianinem. Wiedział jednak, jak żyją Polacy i co znaczy „raz być na wozie, a raz pod wozem". Tym bardziej że buick, ów symbol sukcesów – również erotycznych, pojawiał się w życiu pisarza w różnych rolach i woził go z nieba do piekła.
Buickiem porwano przecież Mostowicza 8 września 1927 roku, gdy wracał z dyżuru w „Rzeczpospolitej", już jako autor tekstu o represjach sanacji wobec opozycji oraz o tajemniczym zniknięciu gen. Włodzimierza Zagórskiego, przeciwnika Piłsudskiego. Publicysta mógł mieć też udział w wyśledzeniu miejsca, gdzie sanacyjni pałkarze znęcali się nad innym porwanym generałem, Juliuszem Malczewskim, ministrem spraw wojskowych, który stanął w obronie rządu przeciwko Marszałkowi. Mostowicz oburzał się na porwanie generała, ale miał też za swoje: przed zamachem majowym w 1926 roku zachwycał się Mussolinim, pisząc o „uroku Wodza faszyzmu".
Lekcję faszyzacji życia odebrał właśnie 8 września 1927 roku w sękocińskim lesie, katowany przez siedmiu pałkarzy. Gdyby chcieć dramatyzować, można by napisać, że Mostowicza uratowała srebrna papierośnica pogięta od uderzeń pałką. Tak jak wcześniej uratował go od bolszewickiej kuli ryngraf podarowany przez matkę. A przecież wcale nie trzeba dramatyzować, by robiło się smutno na myśl, że ledwie pięć lat po zakończeniu wojny z radziecką Moskwą w Polsce wybuchła wojna domowa, której symbolem był znamienny krzyk bojówkarzy do Mostowicza: „A nie będziesz tak pisał o Marszałku! Dziś ty dostałeś, jutro inni". Porywacze czuli się bezkarni. Użyli do porwania samochodu marki Buick, używanego przez komendanta głównego policji pułkownika Janusza Jagryma-Maleszewskiego. Jednym z bandytów zaangażowanych w pobicie mógł być Józef Łokieć, zwany Łokietkiem, szef warszawskiej milicji PPS, a jednocześnie gangu, który zainspirował postać Radziwiłka w „Królu" Twardocha.
Mostowicz się nie ugiął. Skomentował porwanie w felietonie zatytułowanym „Zdziczenie". Zachęcał do walki z psychozą strachu, przeciwko barbarzyńskim samosądom, chamskim napadom, „argumentom kija, pięści czy kuli". Pisał: „Jedni widzą największe dobro, że marszałek rządzi, wolno jest wszakże innym być przeciwnego zdania lub widzieć w tych rządach różne błędy i błędy te wskazywać, a do takich właśnie błędów należy stan rzeczy, w którym opryszki polityczne (...) rzucają się z kijami na człowieka w obronie... marszałka Piłsudskiego".