Wszędzie, gdzie występuje, w tle wisi wielki niebieski transparent z białym napisem: „Zmiana, w którą możemy uwierzyć”. Gdy pierwszy raz to zobaczyłem, pomyślałem sobie: co za tani chwyt! Wyborcy są zbyt dobrze obeznani ze sztuczkami polityków, by łatwo im ulegać.
To prawda, że Amerykanie potrzebują zmiany. Z sondaży wynika, że mają dosyć nie tylko obecnego prezydenta, ale i całego układu politycznego. Nie jest to nic nowego, ale wydaje się, że uczucia te nigdy nie były tak silne.
Histerycznie reagując na 11 września Amerykanie przystali na rzeczy, z którymi teraz czują się źle – inwazję na Irak, brutalne metody stosowane w walce z terrorem, zaostrzenie kontroli rządu nad obywatelem w imię bezpieczeństwa. Z narodu zbudowanego przez nieustraszonych osadników i wszelkiej maści ryzykantów, stali się społeczeństwem, które ciągle się boi. Z narodu podziwianego – przynajmniej w świecie zachodnim – stali się narodem nielubianym czy wręcz pogardzanym.
Co więcej, Amerykanie zaczynają z nieprzyjemnym zaskoczeniem zdawać sobie sprawę, że życie w Ameryce nie jest już tak wielkim przywilejem, jak kiedyś, bo w wielu innych krajach można żyć równie wygodnie, zamożnie i swobodnie. Że z roku na rok amerykańskie społeczeństwo staje się coraz bardziej rozwarstwione, a z klasy niższej coraz trudniej się przebić do wyższej.
Coraz bardziej narasta jeszcze nie do końca wyklarowane, ale już pełne niepokoju poczucie, że Ameryka zaczyna powoli schodzić na psy.