Mapa wyspy przypomina schludną kratkę: dziesięć alei wzdłuż przecina sto kilkanaście ulic w poprzek; nawet turyści obywają się bez planu. Zajmujący zgrabny prostokąt w górnej części miasta Central Park jest wyjątkiem – niejednemu nowojorczykowi zdarza się tu stracić orientację. O takie właściwości półtora wieku temu z rozmysłem zadbali twórcy parku. Zaczepił mnie tuż przy wejściu. Był przystojny i pewny siebie. Już chciałam wzruszyć ramionami, gdy pośpiesznie rzucił: „Mieszkam niedaleko, tuż obok Parku”. Owo adresowe usprawiedliwienie – „obok Parku” – wymówione zostało z kapłańskim nabożeństwem – tak mnie rozśmieszyło, że koniec końców poszliśmy na spacer; mój pierwszy w Central Parku. W Nowym Jorku byłam wówczas turystką, znajomość nie trwała długo. Jedyne, co pozostało, to przekonanie, że w tej części miasta szwankuje czasem grawitacja, a park rządzi się magicznymi prawami.
Zajmuje powierzchnię dwa razy większą niż Monako i ośmiokrotnie większą niż Watykan. Wystarczyłoby wykarczować drzewa, a potem do roboty zagonić Normana Fostera – rzeczoznawcy nieruchomości wyliczyli niedawno, że na tych 3,5 km kw. można by zarobić ponad 500 mld dol. Ale niczym Statua Wolności, Woody Allen i sklep Tiffany’ego Central Park to nowojorska instytucja. Nawet pragmatycy od sum z 12 cyferkami wiedzą, jak absurdalne są ich szacunki.
Na pomysł utworzenia parku wpadł w XIX wieku architekt i ogrodnik Andrew Downing (dziś powiedzielibyśmy – architekt zieleni, ale przed Downingiem nikt o nich jeszcze nie słyszał). Między rokiem 1821 a 1855 liczba mieszkańców Nowego Jorku wzrosła czterokrotnie. Górną część Manhattanu, którą potem miał zająć park, zamieszkiwała garstka biedoty. W dolnej części wyspy, która obrastała w piórka, panował tymczasem coraz większy tłok i hałas. Downing marzył o „terenach, gdzie można by doświadczyć przyjemności (...), zapachu i świeżości natury”. To przede wszystkim dzięki jego zabiegom w 1853 roku rada miasta na zakup 2,8 kilometra kwadratowego ziemi wyasygnowała 5 milionów dolarów.
Frederick Law Olmsted od wczesnych lat marzył o pisaniu. Urodzony na farmie w Massachusetts w młodości imał się rozmaitych zajęć. Interesowała go natura, ale nie miał serca do życia na wsi. Dużo podróżował, między innymi po amerykańskim Południu. Korespondencje, które stamtąd nadsyłał dla „New York Daily News” (poprzednik dzisiejszego „New York Timesa”) – w sposób oryginalny i dalekowzroczny jak na owe czasy pisał w nich o problemie niewolnictwa – przyniosły mu spory rozgłos. Ale mimo to Olmsted miał poczucie, że wali głową w mur. Ambitne wydawnictwo, które współtworzył z przyjaciółmi, zbankrutowało. Tonął w długach.
Był rok 1857, kiedy przyjaciel Olmsteda, członek niedawno powołanej rady nadzorczej tworzonego Central Parku, opowiedział mu o perypetiach i trudnościach, z jakimi się zmagali. Od czasu gdy Downing wpadł na pomysł stworzenia parku, minęło sześć lat; wszystko stało w miejscu. Wizje, ambicje i marzenia przegrywały z wielką polityką, małostkowością, korupcją i inercją. Czy Olmsted nie byłby zainteresowany posadą administratora? „Gdyby ktoś miał mi zaproponować...” – zawahał się. „Nikt ci nie zaproponuje. Jedź do Nowego Jorku i złóż podanie”. Tego samego wieczoru wsiadł na statek. „Jeśli do rana nie przyjdzie mi do głowy jakieś ważne przeciwwskazanie, to tak zrobię”. Przeciwwskazań nie znalazł – ani on sam, ani rada parku.