Nowy format pomnika

„Tygodnik Powszechny" był już moralnym drogowskazem, głosem świeckich w Kościele, a także sztabem wyborczym. Dziś walczy o to, by stać się dobrze sprzedającą się gazetą, przez co redakcją wstrząsają wewnętrzne konflikty. Od czasu, gdy kilka lat temu krytyk i literat policzkowali się publicznie w obronie honoru, nic nie wzbudziło pod Wawelem aż takich emocji

Aktualizacja: 09.02.2008 13:23 Publikacja: 08.02.2008 18:19

Nowy format pomnika

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Od czasu, gdy kilka lat temu krytyk i literat policzkowali się publicznie w obronie honoru, nic nie wzbudziło pod Wawelem aż takich emocji.

To, co zdarzyło się na Wiślnej 12 w redakcji "Tygodnika Powszechnego", jedni nazywają trzęsieniem ziemi, inni rewolucją. Są też tacy – jak Jerzy Pilch, były felietonista "Tygodnika", dziś w "Dzienniku" – którzy bagatelizują całą sprawę. I sprowadzają ją do odejścia jednego redaktora i dwóch sekretarek.

Jednak trzy tygodnie temu na Wiślnej zebrała się grupa, która tworzyła "Tygodnik Powszechny" od lat i – jak to ujął redaktor naczelny ks. Adam Boniecki – nadawała mu kształt i charakter. A zebrała się tylko po to, żeby się rozwiązać. Halina Bortnowska, Józefa Hennelowa, Krzysztof Kozłowski, Maciej Kozłowski, Marcin Król, Marian Stala i Jacek Woźniakowski w specjalnym liście poinformowali czytelników, że obecnych zmian w piśmie firmować nie chcą. Zmiany te, choć być może są nieuchronne i konieczne, zderzają się z ich wrażliwością.

Oświadczenie zespołu "Tygodnika", że nie jest już zespołem, wstrząsnęło nie tylko sennym Krakowem. Zadrżała także Warszawa.

– Z mojego punktu widzenia skomplikował się biznesplan. Ten konflikt, zły klimat wokół "Tygodnika", szeptana propaganda spowodowały załamanie kampanii – Janusz Jankowiak, który z ramienia ITI pracował nad projektem zmian w "Tygodniku", jest wyraźnie zdenerwowany. Jednak o tym, że "Tygodnik Powszechny" ma problemy, wiadomo było od dawna. Od dawna bowiem nie był już zwykłą gazetą. Był pomnikiem. Z tradycją, która – jak zauważa Jankowiak – uwzniośla, a zarazem ciągnie na dno materialnej egzystencji.

"Tygodnik Powszechny" został założony w marcu 1945 r. przez księcia kardynała Adama Sapiehę. Pierwszym redaktorem naczelnym został ks. Jan Piwowarczyk, po nim stery przejął Jerzy Turowicz, który stworzył tytuł o ogromnym znaczeniu i prestiżu. "Tygodnik", jako jedyne pismo, odmówił w 1953 r. zamieszczenia na pierwszej stronie nekrologu Stalina, w efekcie czego został rozwiązany i oddany zupełnie innemu, paksowskiemu zespołowi, który wydawał go przez trzy lata. Tytuł powrócił na Wiślną dopiero podczas odwilży w 1956 r. Gazeta zawsze starała się zachować możliwie największą niezależność od komunistycznych władz, a w latach 80. stała się nieformalnym organem opozycji, czego symbolem po stanie wojennym był tytuł na czarnym tle, czyli w tzw. kontrze.

Lista autorów pisma to narodowy panteon ludzi wywodzących się z różnych środowisk. Tu pisali Zbigniew Herbert, Antoni Gołubiew, Stefan Kisielewski, Stanisław Stomma, Leopold Tyrmand, Hanna Malewska, Stanisław Lem, Paweł Jasienica. Publikował w "Tygodniku" Karol Wojtyła, który potem jako papież udzielił gazecie pierwszego i przez długi czas jedynego wywiadu. Swoje wiersze drukował noblista Czesław Miłosz.

"Tygodnik" był także śmiałym eksperymentem polegającym na oddaniu katolickiej gazety w ręce świeckich. I sprawdzianem tego, co oni mogą robić w Kościele. Turowicz, przyjaciel papieża, działacz ruchu soborowego oraz aktywny propagator zmian, znany był z propagowania katolicyzmu otwartego.

Jednak po transformacji lat 90. kapitalizm nie okazał się dla pisma łaskawy. Otwarte niegdyś środowisko "Tygodnika" coraz bardziej się zamykało. "Uczciwi, myślący ludzie należeli i należą do różnych warstw, nie tylko politycznych, ale także intelektualnych" – definiował ten problem w wywiadzie udzielonym z okazji 60. rocznicy powstania pisma metropolita krakowski kard. Franciszek Macharski.

W warunkach wolnego rynku nieprzemyślane, emocjonalne zamykanie się przed coraz większymi grupami odbiorców to dla mediów strategia samobójcza. Żeby przetrwać, trzeba znaleźć możliwie szeroką docelową grupę odbiorców, określaną jako target. Sprawnie odnalazł go na przykład ojciec Tadeusz Rydzyk, który na prostej, tradycyjnej pobożności, lęku przed zmianami ludzi wykluczonych i potrzebie bycia we wspólnocie zbudował medialne imperium. Dla "Tygodnika" naturalny target stanowiła inteligencja katolicka. Jednak, jak się szybko okazało, tylko jej wąski margines myślał tak liberalnie i lewicowo, jak redaktorzy "Tygodnika". Zastrzeżenia wobec linii pisma coraz ostrzej formułowała także hierarchia kościelna. W końcu głos zabrał sam Jan Paweł II. "W tym trudnym momencie Kościół w "Tygodniku" nie znalazł, niestety, takiego wsparcia i obrony, jakiego miał poniekąd prawo oczekiwać: nie czuł się dość miłowany" – pisał w 1995 r. do swego wieloletniego przyjaciela Jerzego Turowicza.

Drugim ważnym czynnikiem marginalizującym rolę "Tygodnika" okazało się jednoznaczne opowiedzenie się środowiska po jednej stronie politycznego konfliktu początku lat 90. – za Unią Demokratyczną, potem Unią Wolności.

– Przed pierwszymi wyborami prezydenckimi "Tygodnik" przekształcił się niemal w sztab wyborczy Tadeusza Mazowieckiego – opowiada Roman Graczyk, w latach 1988 – 1990 sekretarz redakcji.

I choć inni nie byli lepsi – w sztaby wyborcze przekształciło się wtedy wiele redakcji – to "Tygodnik" poniósł największe konsekwencje jednostronnego zaangażowania.

– Czytelnicy podzielili się na tych, którzy popierali Mazowieckiego i Wałęsę. Ci drudzy poczuli się odepchnięci. Zrobiliśmy gruby błąd. Mniej dlatego, żeśmy się opowiedzieli za Mazowieckim, bardziej przez wykluczający sposób tego opowiedzenia się. Można było zrobić choć tyle, by nie kwestionować dobrej woli zwolenników Wałęsy – mówi Graczyk.

"Tygodnik" stał się zatem gazetą wąskiego środowiska. I być może nie stanowiłoby to problemu, gdyby partia, która je reprezentowała, trafnie odczytywała nastroje wyborców i cieszyła się poparciem społecznym. Jednak Unia Wolności coraz gorzej radziła sobie na scenie politycznej, aż praktycznie z niej zeszła. Jednocześnie kurczyła się liczba osób kupujących "Tygodnik". O ile w 1990 r. pismo sprzedawało się w nakładzie 70 – 80 tys. egzemplarzy, a w 1995 r. – 30 tys., o tyle przed zmianami w 2007 r. sprzedaż spadła poniżej 20 tys.

Do błędów popełnionych na początku transformacji przyznawał się w "Więzi" Jerzy Turowicz, gdy w tekście-rachunku sumienia mówił o zbyt jednostronnym zaangażowaniu politycznym po 1989 r., za małym otwarciu na dialog z innymi rodzajami polskiego katolicyzmu, nieprzemyślanym krytykowaniu, czasem bez zastanowienia, kościoła hierarchicznego i zbyt małej obronie wartości chrześcijańskich.

Ale po śmierci Turowicza redakcja nie zamierzała błędów korygować. Nałożyły się na to napięcia wewnętrzne. W 1999 r. redaktorem naczelnym został ks. Adam Boniecki – wbrew oczekiwaniom części zespołu, że ster przejmie Krzysztof Kozłowski. Ponieważ atmosfera w redakcji zawsze była rodzinna, konflikt początkowo przebiegał bezobjawowo. Po raz pierwszy silnie dał o sobie znać dwa lata temu, gdy redaktor naczelny ks. Adam Boniecki zwolnił za felieton napisany do "Gazety Wyborczej" zaprzyjaźnionego z Krzysztofem Kozłowskim Krzysztofa Burnetkę. Wtedy było o krok od rozłamu. Mediacji podjął się prof. Marcin Król. Skończyło się na tym, że Kozłowski zrezygnował z funkcji zastępcy redaktora naczelnego.

Wewnętrzne napięcia nie przeszkadzały jednak ludziom "Tygodnika" coraz bardziej zamykać się we własnym gronie.

– Liderzy opinii, ludzie wybitni, zanadto uwierzyli – moim zdaniem – w bezalternatywność swoich pomysłów na Polskę. W tym sensie zgrzeszyli pychą. Przekonani o tym, że trzeba iść wąsko, drukowali siebie nawzajem. Skazując na niebyt w "Tygodniku" tych, z którymi polemizowali – ocenia Graczyk.

Pomieszczenia na Wiślnej 12, w budynku Pałacu Arcybiskupów, te same od dziesiątków lat, z zielonym kaflowym piecem, skórzanymi fotelami i atmosferą elitarnego Krakowa, nabrały cech salonu.

– Pamiętam dyskusję, jaka poprzedziła wręczenie nagród św. Jerzego. W 2002 r. po raz pierwszy zamiast w pałacu Pod Baranami miała się odbyć w nowoczesnym Centrum Kultury i Techniki Japońskiej Manggha, po drugiej stronie Wisły. Podnosiły się głosy, że to nie wypada, że za nowocześnie, że to zerwanie z tradycją – opowiada pracownik redakcji.

Na Wiślnej obowiązują zasady savoir-vivre'u, mówi się piękną polszczyzną. Ale nie o wszystkim i nie ze wszystkimi.

– Kilka miesięcy temu w Krakowie przy placu Wszystkich Świętych został otwarty pawilon – wedle pomysłu Andrzeja Wajdy – w którym pomieszczono współczesne realizacje witraży według projektów Wyspiańskiego. Jeden z uznanych historyków sztuki, specjalista od Wyspiańskiego, ocenił je negatywnie i tekst o tym próbował zamieścić w "Tygodniku". Notabene wśród historyków sztuki panuje powszechnie opinia, że te realizacje są nieudane. Ale artykuł nie mógł się ukazać, zapewne uznano, że nie można tego zrobić, bo "Andrzejowi będzie przykro". Otóż dopóki tego rodzaju samoograniczenia debaty będą więzić redakcję, dopóty "Tygodnik" nie odzyska swojej dawnej rangi. Bo ta ranga wykuwała się wtedy, gdy "TP" umiał i chciał się narażać – by tylko wspomnieć głośny tekst Stommy "Z kurzem krwi bratniej" z 1963 r. (o powstaniu styczniowym) albo Turowicza "Kryzys w Kościele" z 1969 r. – mówi Graczyk.

Tym większy szok wywołały zmiany, które zaczęto wprowadzać w 2007 r. po przejęciu 49 proc. udziałów w "Tygodniku" przez grupę medialną ITI, właściciela TVN. Niewiele pomogło, że zmiany firmowane są przez osoby skupione od lat wokół ks. Bonieckiego. Początkowo redakcja zaakceptowała program naprawczy, który przygotowali dla "Tygodnika" zarząd i Janusz Jankowiak, wcześniej redaktor naczelny "Gazety Bankowej", następnie główny ekonomista grupy BRE, potem w Polskiej Radzie Biznesu.

– Tygodnik stanął przed koniecznością zmian. A tego nie da się robić bez pieniędzy – twierdzi Jacek Ślusarczyk, prezes zarządu spółki "Tygodnik Powszechny". Dzięki ITI "Tygodnik" mógł zlecić projekt nowego layoutu wspartego badaniami czytelnictwa TNS OBOP. – Badania potwierdziły przekonanie redakcji i wydawcy, że gazeta powinna zmienić format, zwiększyć objętość i powrócić do obiektywnego przedstawiania spraw politycznych i społecznych – mówi Ślusarczyk. – Tygodnik musi się stać znów "powszechny", a nie "środowiskowy".

Koncern ITI zapewnia jednak, że do polityki redakcyjnej i kadrowej się nie wtrąca. A to ona wzbudza największy sprzeciw zasłużonych redaktorów. Przy ks. Adamie Bonieckim pojawił się Dariusz Jaworski, który do "Tygodnika" trafił z funkcji zastępcy naczelnego poznańskiego dodatku "Gazety Wyborczej". – Potrzebny był ktoś, kto będąc jednocześnie świetnym dziennikarzem, rozumiejącym misję "Tygodnika", cieszącym się zaufaniem ks. Adama posiadał doświadczenie korporacyjne, kto by pracę w tej redakcji uporządkował. Przystosował do nowych rynkowych wymogów, nakreślił harmonogram, nałożył obowiązki – tłumaczy Ślusarczyk.

– Do tej pory było tak, że to redakcja "Tygodnika" dopraszała osoby do swojego grona. Ja, zanim dołączyłem do zespołu., kilka lat, od 1969 r. byłem współpracownikiem – tłumaczy prof. Marcin Król. Jaworskiego zaś, który stał się pierwszym zastępcą redaktora naczelnego, nikt nie znał. – I nie wiem, czym się odznaczył, poza tym, że popełnił plagiat. Musiał przepraszać za tekst o Czerwcu ‘56 roku – mówi Król.

Znajomi Jaworskiego opowiadają z kolei, że choć Krzysztof Kozłowski pojawiał się w redakcji rzadko, kiedy już był, miał własny pomysł na teksty w numerze. Aż konfrontacja obu panów dotycząca kształtu gazety zakończyła się jego wycofaniem.

Jednak największą zmianą okazało się rozszerzenie listy osób dopuszczonych do dialogu na łamach. Wywiady z Dariuszem Karłowiczem oraz z prof. Zybertowiczem, zderzenie prof. Wiesława Godzica z Krzysztofem Czabańskim. – Pół roku temu te rzeczy raczej by się nie ukazały – komentuje Roman Graczyk.

Kroplą, która przelała czarę goryczy, było zatrudnienie w redakcji Elżbiety Isakiewicz. Choć do "Tygodnika" przyszła z "Newsweeka", to wcześniej dała się poznać jako zastępca redaktora naczelnego "Gazety Polskiej", która pisując felietony "Moje awantury", brała opisywanych "pod wałek". W jednym z tekstów w niezbyt parlamentarnych słowach poradziła prof. Władysławowi Bartoszewskiemu, by udał się na emeryturę. Mimo że Isakiewicz od lat stara się odkupić swoje winy w mediach bardzo od "Gazety Polskiej" odległych, Bartoszewski decyzją o jej zatrudnieniu poczuł się obrażony. W grudniu bez rozgłosu zrezygnował z zasiadania w zespole "Tygodnika". Wkrótce potem Andrzej Wajda dał do zrozumienia, że nie przyjmie medalu św. Jerzego. W końcu rozwiązał się zespół.

– Elżbieta Isakiewicz od dawna pisze w "Tygodniku" reportaże społeczne, ma świetne pióro, wybrała tę redakcję, choć przed zatrudnieniem u nas zarabiała bez porównania więcej. W 2005 r. za tekst w "Tygodniku" została nominowana do prestiżowej nagrody dziennikarskiej Grand Press. Wtedy wszyscy byliśmy z niej dumni i nikt z dzisiejszych oponentów nie miał zastrzeżeń do jej obecności na łamach "TP" – mówi Ślusarczyk.

Ale nawet przy zmienionej strategii marketingowej i poszukiwaniu nowego targetu dla "Tygodnika" problem w tym, że na markę pisma przez dziesięciolecia pracowało właśnie "środowisko". Przeszli razem przez lata prób i doświadczeń. Mają poczucie, że tytuł, który tworzyli wiele lat, został im odebrany.

– Ks. Boniecki miał do wyboru: poświęcić pismo albo jego twórców – mówi jeden z członków redakcji. – I wybrał przyszłość gazety.

– Nie jestem pewien, czy ks. Boniecki zachował umiejętność skutecznego prowadzenia "Tygodnika" – mówi prof. Marcin Król, który z gazetą zerwał definitywnie. Józefa Hennelowa i Marian Stala zachowali status stałych współpracowników i felietonistów. W stopce pojawia się też nazwisko Haliny Bortnowskiej. Krzysztof Kozłowski jest nadal prezesem fundacji wydającej "Tygodnik", spakował jednak rzeczy z redakcyjnego biurka. I choć żartuje, że zawsze był dziennikarzem, który pisać nie znosił, mówi z żalem: – To dla mnie całe życie zawodowe. Jak to przyjmuję? Spokojnie i łagodnie. Gorzko.

Poszukiwanie dla pisma nowego miejsca na rynku nie będzie łatwe. Wydawca i redakcja zapewniają, że chcą stworzyć "Tygodnikowi" solidne podstawy bytu. Nie zrywając historycznej ciągłości, zaproponowali nową formułę: mniejszy format, więcej stron, atrakcyjne tematy, religia na początek, polityka na koniec, nowi autorzy. To ma otworzyć pismo na nowych czytelników. – Młodych, inteligentnych ludzi o większych ambicjach intelektualnych, którzy zadają sobie trudne pytania dotyczące wiary, ale używają innych środków komunikacji niż ich poprzednicy wiele lat temu – precyzuje ks. Boniecki. Chodzi o tych, którzy dziś wypełniają po brzegi dominikańskie świątynie i uczestniczą w duszpasterstwie akademickim.

"Tygodnik Powszechny" postanowił się nawet reklamować. "Są dla mnie wartości, które się nie starzeją, mogą mieć nową formę" – mówi do widzów ks. Adam Boniecki, a obrazek pokazuje dom, stół i krojony chleb.

W biznesplanie Jankowiaka rozpisanym do 2010 r. ważny element stanowi pilnowanie kosztów. Redakcja została uprzedzona, że choć płaci mało, ewentualne podwyżki będą ściśle związane z poprawą sytuacji pisma. Przyjęto to bez protestów. "Tygodnik" ma się znaleźć w ofercie dla domów mediowych jako tygodnik opinii. – Celem spółki i wydawcy jest zapewnienie finansowej samodzielności pisma – mówi Jankowiak.

Po przekształceniach w 2002 r. "Tygodnik" oddzielił się od wydawnictwa Znak, ale zostało mu 300 tys. zł straty. Przez pięć lat spółka funkcjonowała i utrzymywała się samodzielnie bez zewnętrznego dofinansowania. Straty odrobiła w roku 2005 po śmierci papieża. Ale na zmiany nie można było liczyć bez dokapitalizowania. Jak się ocenia, by być dochodowym, pismo musi się docelowo sprzedawać w nakładzie 50 tys.

Czy mu się uda? Rynek prasy katolickiej został już szczelnie zagospodarowany. – "Tygodnik Powszechny" nie jest dla nas konkurencją, ma inny system sprzedaży, inny nakład. Oba pisma są komplementarne – twierdzi Milena Kindziuk, redaktor prowadząca warszawskiej "Niedzieli". Ale tygodniki "Gość Niedzielny" i "Niedziela" dawno już zmieniły format na magazynowy. "Gość Niedzielny" sprzedaje się w ponad 200 tys. egzemplarzy. Prawdopodobnie podobny nakład ma tradycyjna konserwatywna "Niedziela". Ich dystrybucja opiera się jednak na nierynkowych zasadach. Parafie kupują na "pniu" ustaloną liczbę egzemplarzy. Ile z tego potrafią odsprzedać wiernym, tyle im się zwraca. Janusz Jankowiak zapewnia, że "Tygodnik" takiej formy dystrybucji nie przewiduje.

Jednak w krużgankach kościołów pojawiły się reklamówki pisma. Część zespołu przyjęła to jako zapowiedź obniżenia poziomu gazety. – "Tygodnik" staje się pismem konfesyjnym, w którym będą się pojawiać reportaże o parafii – mówi jeden z dziennikarzy.

Zdaniem prezesa Ślusarczyka "Tygodnik" od ponad 62 lat jest pismem katolickim, dla którego zainteresowanie życiem Kościoła jest naturalne i oczekiwane przez czytelników. Nie stoi to absolutnie w sprzeczności z otwartością na różne poglądy, obiektywizmem i uczciwością intelektualną. To są uprzedzenia w myśleniu, których prezes nie pojmuje.

Zdaniem ludzi od dawna związanych z pismem te uprzedzenia powinien jednak rozumieć. Bo przykościelna sieć dystrybucji ma swoją specyfikę. Tu zaopatrują się ludzie, którzy zazwyczaj nie wdają się w dylematy moralne i teologiczne. Kupują prostą literaturę dewocyjną. Być może na tych półkach leży jeszcze dzieło Jerzego Roberta Nowaka "Obłudnik Powszechny" – zbiór zamieszczonych w "Naszym Dzienniku" esejów "demaskujących antykościelną i wrogą rolę "Tygodnika"", gdzie pełno jest informacji o "antypolskich i antykatolickich potwarzach", insynuacjach i oszczerstwach.

We wkładce reklamującej nowy format ks. Boniecki przypomina felieton Kisiela z 1979 r., który zastanawiając się, co będzie z "Tygodnikiem", przywołał fragment wiersza Miłosza: "Aż ta formacja, co go znała/ Stanie się już niezrozumiała,/I jaka była to trucizna/ Najlepszy spec się już nie wyzna". Czy pismo z ul. Wiślnej znajdzie sposób, by nie stać się – jak straszył Kisiel – "tygodnikiem-widmem"?

Od czasu, gdy kilka lat temu krytyk i literat policzkowali się publicznie w obronie honoru, nic nie wzbudziło pod Wawelem aż takich emocji.

To, co zdarzyło się na Wiślnej 12 w redakcji "Tygodnika Powszechnego", jedni nazywają trzęsieniem ziemi, inni rewolucją. Są też tacy – jak Jerzy Pilch, były felietonista "Tygodnika", dziś w "Dzienniku" – którzy bagatelizują całą sprawę. I sprowadzają ją do odejścia jednego redaktora i dwóch sekretarek.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą