Teraz więc, gdy Drzewińscy zaginęli, przedstawiciel chóru w kościele w Milanówku, do którego należała, informuje w imieniu zespołu, że nikt na temat się nie wypowie „ze względu na istniejące zagrożenie”. Ludzie podejrzewają, że za tajemniczymi zaginięciami kryje się Piotr B.
Piotr B. ma 56 lat, jeździ czarnym jeepem. Na spotkanie przynosi czarny gruby skoroszyt, a w nim metodycznie uporządkowane dokumenty na temat posesji przy Dębowej i Drzewińskich. – Mam pecha, że znalazłem się akurat w tym miejscu i czasie – mówi.
Pochodzi z Milanówka, gdzie starzy mieszkańcy pamiętają, jak wychowywał się na Inżynierskiej, skończył samochodówkę, a potem zatrudnił się w PKS w Błoniu. B. ma rodzinę – żonę, studiującego syna i córkę, która dawno temu wyjechała za granicę. Mimo że w Milanówku jest „swój”, to nie jest lubiany. Tłumaczy to zazdrością. W czasach komuny jeździł na tirach za granicę. Powodziło mu się lepiej niż innym.
B. jest właścicielem kilku nieruchomości na terenie Milanówka. Ma opinię kupca polującego na okazje. Między innymi kupił parcelę, która należała do zabitych narkomanów, a rodzina miała z nią później trudności.
B. zarządza też wspólnotą mieszkaniową w budynku przy ul. Piłsudskiego. I choć robi to od 2001 r., z wieloma osobami jest skonfliktowany. Część właścicieli firm, którzy mają tam lokale użytkowe, oskarża go o bezinteresowną złośliwość. A to zbiornik na gaz wybuduje na podwórku, to za szyld każe płacić. Kiedy wystąpił przeciw niemu miejscowy fotograf, sprowadził mu konkurencję. Właściciele zarzucają B., że prowadził inwestycje, nie pozwalając zajrzeć w dokumenty. A gdy w marcu ub. roku część wspólnoty chciała się z nim pożegnać, uznał głosowanie za nielegalne i sprawę skierował do sądu. Sporem zajmowała się też prokuratura, bo B., będąc zarządcą nieruchomości, uznał się za osobę publiczną i zgłosił organom ścigania, że go obrażają. – W tym domu nieporozumienia są dlatego, że doszło tam do samowoli budowlanych – orzeka B.
Wiemy, że zaginęli, wiemy, że oddzielnie i że rok po roku. Bierzemy pod uwagę wszystkie możliwości. - mówi Krystyna Paszek, prokurator w Grodzisku Mazowieckim
Pytanie, czy pobił Drzewińską, Piotr B. traktuje jako absurdalne. – Gdyby tak się stało, to byśmy nie rozmawiali. Nie tknąłem jej palcem, to była prowokacja, bym opuścił tę nieruchomość bez rozliczenia nakładów.
Dlaczego przez tyle lat się od Drzewińskich nie wyprowadził? – Miło jest dostawać prezenty, ale pan Drzewiński na to nie zasłużył – mówi. – Znam jego schemat działania. Wiem, jakie są przekręty, co chciał osiągnąć i jakimi metodami.
B. zupełnie inaczej widzi rodzinę Drzewińskich, niż wynika to z relacji syna. Słyszał kłótnie. Jak twierdzi, Elżbieta i synowie występowali w koalicji przeciwko ojcu. A punkt zapalny stanowiły warunki materialne, w jakich się znaleźli.
Piotr B. stawia liczne pytania. Dlaczego sąsiad następnego dnia po zaginięciu żony wyjechał w drogę, a do samochodu pakował charakterystyczne torby z supermarketu pełne ubrań i żywności? (Drzewiński prokuraturze wyjaśnił, że wiózł rzeczy do pralni). Dlaczego nie było go prawie tydzień? Dlaczego, kiedy znika pani Elżbieta, synowie robią taką imprezę, że nie można usnąć? – To dla mnie chore – podsumowuje. – Ludziom głupstwo zginie: rower, pies, cokolwiek i siedzą z tym w komisariacie albo baterie się grzeją w telefonach. B. tajemnicze wyjazdy Drzewińskiego po zaginięciu żony, w odstępach tygodniowych, dwutygodniowych, odebrał tak, jakby on do niej jeździł. Dlatego wykluczyłby możliwość zaginięcia. Że zniknęli, to się zgadza.
O interesach, które prowadził Drzewiński, znajomi wiedzą niewiele. Znacznie mniej niż o Piotrze B. W ostatniej chwili dowiedzieli się o wyprowadzce z Targówka. Pan Krzysztof, choć był przyjacielem Drzewińskiego i przy pewnej transakcji służył mu jako świadek, wie, że czasem wyjeżdżał w sprawach swoich interesów, które prowadził. Po co? Przez powściągliwość i dyskrecję nie wnikałem w głąb tych spraw. Uważałem, że jakby chciał, to by mi sam powiedział – wyjaśnia dystyngowany starszy pan. Przyjął, że Drzewiński jest skryty, nie o wszystkim mówi.
O interesach ojca niewiele wiedzieli synowie. Zamykał swój pokój na klucz, a za drzwiami kłębiły się kodeksy, ustawy i projekty pism procesowych. Bo Drzewiński to prawnik amator. W sprawach, które go dotyczyły, pisał obszerne elaboraty do sądów i urzędów. Sprawę pozbycia się lokatora Piotra B. próbował rozwiązać przez urząd miasta. – Rozmowy prowadził zawsze z pozycji roszczeniowej. Sprawiał wrażenie, jakby przez długi czas nie mieszkał w Polsce i nie rozumiał naszego systemu prawnego – twierdzi jeden z urzędników magistratu w Milanówku.
Im bardziej urzędnicy próbowali Drzewińskiemu pomóc, tym wyraźniej dostrzegali, że do niego nic nie dociera. Nawet to, że o eksmisji lokatora orzeka sąd cywilny, a nie ratusz.
Drzewiński próbował też sił na rynku nieruchomości. Przez pewien czas był sekretarzem Zrzeszenia Właścicieli Nieruchomości. Z dawnych lat znał się z jego prezesem Mirosławem Szypowskim. Szypowski przyznaje, że Drzewiński prosił, by organizacja dała mu domy do administrowania. To było jednak niezgodne z zasadami, bo nie może sobie robić konkurencji. – Miałem o nim dobre zdanie – mówi prezes. – To człowiek rozsądny i dokładny.
Jednak w interesach mu nie szło. Sprzedał duże i przestronne mieszkanie na Prałatowskiej, by z rodziną przenieść się do dużej przedwojennej czynszówki na Szmulkach, przy ul. Grajewskiej. Właściciel kamienicy, będąc już w podeszłym wieku, obiecał mu ją odsprzedać. Drzewińscy zajmowali tam kilka pomieszczeń, zainwestowali w remont. Jednak w 2004 r. właściciel nie dość, że domu nie sprzedał, to eksmitował Drzewińskich. Z tytułu rozliczenia nakładów mogli tam mieszkać tylko przez kilka miesięcy.
Awanturą zakończyło się także zarządzanie budynkiem przy Poznańskiej. Tu wspólnota mieszkaniowa dopilnowała, by dług w wysokości 69 tys. zł, jaki miał do spłacenia Drzewiński (zarzucano mu malwersacje finansowe), ściągała firma windykacyjna.
Kolejne próby podejmowane przez Drzewińskiego, by pozbyć się B., spowodowały, że policja zainteresowała się rozbieżnością między pismem, które on składał, i tym które od lat leżało w urzędzie miasta. W domu Drzewińskich zabezpieczono komputery. Drzewińskiemu postawiono zarzut fałszerstwa.
Na komputerach zaś, już przy okazji, prokuratorzy wykryli pliki pornograficzne. Przeszukanie pokoju Drzewińskiego po zaginięciu jego żony wykazało, że miał odłożone gromadzone latami zbiory papierowej pornografii. Był koneserem. Zatrzymano go na 48 godzin, wyszedł, bo sąd nie zgodził się na areszt.
Pan Krzysztof w zainteresowania erotyczne Drzewińskiego nie wierzy. – Absurd! – kwituje. Jeśli ja idę do kogoś do domu, powiedzmy o 10 rano i widzę figurkę Matki Bożej i dwa różańce leżące na stole., to gdzie tu pornografia! Bez przesady!
Wiktor Drzewiński twierdzi, że ludzie często mają swoje tajemnice. – Jestem prawie pewien, że ojciec je miał. Zdarzało się, że mówił, iż mi czegoś nie powie. Twierdził, że w razie czego złożył dokumenty u notariusza. I jakby on zaginął lub umarł, te dokumenty trafią do mnie. Nie trafiły. U jakiego notariusza je złożył – nie powiedział.
– Ojciec mi mówił, że jestem tak zagrożony, jak on – kończy opowieść o konflikcie Wiktor.
Sam nie pamięta, co robił w sobotę poprzedzającą zaginięcie matki. Ale nie podejrzewa, by mogła tak odejść bez słowa. Bo nigdy niczego przed nim nie ukrywała. Chyba że sprawy zdrowotne, aby go nie martwić.
Dla prokuratury pozostaje zagadką, dlaczego synowie tak mało interesują się sprawą. I dlaczego zaginięcie Wiesława Drzewińskiego zgłosili dopiero trzy dni po fakcie, 16 października 2007 r.
Po zaginięciu Drzewińskiego młodszy syn, Piotr, mieszkał przez pewien czas w Milanówku. Na własne życzenie. Dlaczego, skoro B. był taki groźny, syn Drzewińskich się go nie bał? Przeprowadził się do ciotki dopiero po interwencji przyjaciół rodziców z Akcji Katolickiej.
Dlaczego Wiktor, nagabywany przez tych samych przyjaciół, powiedział kiedyś: „Ale jest pytanie, czy ja się chcę tym zajmować?”. Twierdził, że chce raczej zapomnieć.
Jak to możliwe, że Elżbieta Drzewińska wyszła z domu w porze, gdy ludzie idą lub wracają z kościoła i nikt jej nie widział? Jak to się stało, że nikt nie widział wychodzącego z domu Drzewińskiego, skoro mieszkał przy ruchliwej ulicy, a nie miał samochodu?
Zagadką pozostaje też, co stało się z pieniędzmi za sprzedane kilka lat temu warszawskie mieszkanie. Drzewińscy żyli w biedzie. W warunkach, które wielu ludzi określiłoby jako skrajne. W mieszkaniu zapuszczonym, którego przed wprowadzeniem się nie remontowali. Bez bieżącej wody, bo jej dopływ odciął im Piotr B. Dlaczego jednak dla podratowania budżetu nie sprzedali nieruchomości, którą mieli w Chełmie?
Sprawa zaginięcia Drzewińskich jest tak niezwykła, że oprócz grodziskiej prokuratury zajmuje się nią także specjalnie powołany zespół Komendy Stołecznej Policji – funkcjonariusze specjalizujący się w tajemniczych zaginięciach. Wygląda na to, że najbardziej życzą im powodzenia znajomi Drzewińskich.