I tak, zamiast obrócić zorganizowaną przez Radio RMF kampanię billboardową w żart, Jarosław Kaczyński najpoważniej w świecie uznał, że to niemiecki atak na niego i brata. W tym samym czasie zresztą postanowił podzielić się z opinią publiczną przemyśleniami na temat tego, kim są polscy internauci. Doprawdy, czekam, aż prezes PiS zajmie się autorami esemesów.

Gorsze od wpadek – nazwijmy je wizerunkowymi – były polityczne decyzje byłego premiera. Do tej pory nie potrafię sobie wytłumaczyć, dlaczego PiS postanowiło z kwestii stosunku do traktatu lizbońskiego uczynić kryterium podziału sceny politycznej. Jeszcze niedawno każdy, kto śmiał podważać sens sukcesu prezydenta w Brukseli – jak choćby Paweł Zalewski – był uznawany za zdrajcę. Rychło się okaże, że taką zdradą będzie poparcie dla traktatu.

Tak samo trudno mi zrozumieć słowa byłego premiera o potrzebie referendum w sprawie reprywatyzacji. Jak lider partii mówiącej wciąż o prawie i sprawiedliwości może kwestionować sens zwrotu majątku (niepełnego przecież) zagrabionego byłym właścicielom, dalibóg, pojąć nie mogę.

Co się zatem dzieje? Nie wiem. Trudno mi uwierzyć, żeby motywem była walka o zachowanie poparcia elektoratu związanego z Radiem Maryja. Bardziej prawdopodobne są inne wyjaśnienia. Może wbrew oficjalnej propagandzie Kaczyńscy wcale nie osiągnęli w Brukseli sukcesu i walka o dodatkowe zapisy do traktatu jest pośrednim przyznaniem się do słabości. A może w tych ruchach w ogóle nie ma głębszej logiki? Po prostu strategia PiS polega na próbie jak najszybszego odegrania się. Byle mówić coś przeciwnego do tego co Tusk – ot i cała myśl. Tyle że dla przyszłości prawicy będzie to miało fatalne skutki. Polityka nie może być zakładnikiem urażonej ambicji.

Skomentuj na blog.rp.pl