Elektryzująca wiadomość, że dokerzy z Durbanu w RPA odmówili przeładowania transportu chińskiej broni zamówionej przez depczący prawo rząd Zimbabwe przypomniała mi dobitnie, jak dobrze kiedyś było czuć się socjalistą.
Oto klarowny przypadek solidarności i internacjonalizmu, w którym klasa pracująca jednego kraju staje w obronie praw – „konkretnie” jak mawialiśmy – swoich braci i sióstr w innym kraju.
Tak zaczynał się socjalizm – kiedy Karol Marks wraz ze sprzymierzeńcami zorganizował bojkot bawełny zbieranej przez niewolników podczas wojny secesyjnej. I choćby nie wiem jak często złodziejski megaloman Robert Mugabe nazywał siebie socjalistą, to wciąż są na świecie dzielni, uczciwi robotnicy, którzy, krzyżując w pogardzie swoje ramiona, pozbawiają go narzędzi ucisku.
Ten umotywowany zasadami krok południowoafrykańskich związkowców jest znamienny także pod innym względem. Obnaża bowiem wieloletnią, tchórzliwie dwuznaczną postawę władz RPA w epoce po Mandeli wobec Zimbabwe. Pomaga zrozumieć, dlaczego może się wreszcie zbliżać kres tej haniebnej tolerancji.
Zimbabwe pozbyło się władzy białych osadników ponad dziesięć lat przed RPA. Rozwój tamtejszych wypadków doprowadził do wyostrzenia różnic między Afrykańską Unią Narodową Roberta Mugabe (ZANU-PF) a Afrykańskim Związkiem Ludowym Zimbabwe (ZAPU) kierowanym przez Joshuę Nkomo.