Czas Kasandr

W kraju, w którym klasa polityczna zawsze potyka się o własne nogi, nikomu nie może się udać „domknięcie” systemu oligarchicznego

Aktualizacja: 25.04.2009 15:15 Publikacja: 25.04.2009 15:00

W 2001 r. niemal wszyscy sądzili, że SLD będzie rządzić przez dwie kadencje

W 2001 r. niemal wszyscy sądzili, że SLD będzie rządzić przez dwie kadencje

Foto: Fotorzepa, AW Andrzej Wiktor

Tydzień temu Zdzisław Krasnodębski zaprezentował niezwykle pesymistyczną wizję teraźniejszości i przyszłości. Według profesora na kraj nadciąga platformerski (niemal) totalitaryzm, który na skutek medialnego wsparcia, a także narastającej bylejakości współczesnych Polaków ma szanse utrwalić się na lata.

Politycznie podobnie sytuację diagnozuje Piotr Semka, według którego „pokusa, by korzystać z parasola ochronnego i trwale spychać opozycję do narożnika, może więc być wyjątkowo silna”. Już w styczniu Barbara Fedyszak-Radziejowska kreśliła wizję „domknięcia” – pod władzą Platformy – polskiego systemu oligarchicznego, ustabilizowania go tak, że w przewidywalnej przyszłości będzie on nie do ruszenia.

[srodtytul]Déja vu[/srodtytul]

Rozumiem diagnozy publicystów, ale ich obawy podzielam jedynie częściowo. Przede wszystkim dlatego, że czytając kasandryczne teksty, nie potrafię się pozbyć wrażenia swoistego déja vu. Bo podobne nastroje na polskiej prawicy przeżywano już kilkakrotnie i dawano temu wyraz zarówno w tekstach publicystycznych, jak i w rozmowach prywatnych.

Pamiętam co najmniej trzy fale paniki. Pierwsza związana była z wygraną SLD w 1993 roku. Drugą wywołało zwycięstwo Kwaśniewskiego w 1995 r. Trzecią – zagłada AWS i triumf Millera w roku 2001.

Za każdym razem nawet ludzie rozsądni i na co dzień nieskłonni do histerii ulegali nastrojowi nadciągającego Armagedonu. Obawiali się, że już w najbliższej przyszłości triumfujące siły ciemności dokonają „ostatecznego rozwiązania kwestii sił jasności”. I nie tylko zepchną przeciwników na margines, do jakiegoś skrzyżowania skansenu z gettem, ale też stworzą system, w którym pozycji mainstreamowych elit polityczno-finansowo-medialnych nic już nigdy nie zagrozi.

Wiele wydawało się wskazywać na realność ich wizji. Gigantyczna popularność Aleksandra Kwaśniewskiego. Rozmiar wiktorii SLD z 2001 roku. Likwidowanie medialnych przyczółków antysystemowego myślenia (wymiecenie redakcji „Życia Warszawy” w 1996 roku, wyrzucanie ludzi związanych z „pampersami” z telewizji publicznej, upadek dziennika „Życie” w 2002 r.), agresja ze strony opiniotwórczych elit, symbolizowanych przez „Wyborczą”, wreszcie słabość bądź widowiskowy upadek tych sił politycznych, które prawicowi publicyści skłonni byli obdarzać choćby warunkowym zaufaniem.

Co więcej, plany „domknięcia” systemu w pewnym zakresie istniały naprawdę. W 1989 r. przed „wojną na górze” elita Komitetu Obywatelskiego naprawdę myślała, że w sposób niezagrożony będzie rządzić przez dziesięciolecia (pamiętam, jak jeden z liderów tej grupy, tzw. historyczne nazwisko „Solidarności”, wiosną 1989 r. z pewnym siebie uśmiechem klarował członkom władz NZS, że muszą iść z nim i jego kolegami, bo „panowie, my teraz tworzymy elity na 50 lat do przodu, kto teraz nie wsiądzie w ten pociąg, ten się już nigdy nie zabierze”). W 1991 r. Wałęsa i Wachowski uważali, że będą rządzić do emerytury. A w 2001 roku SLD czuł się tak pewnie, że w zasadzie wszystkie inne siły skłonne był traktować jako wartości pomijalne.

Za każdym razem historia płatała jednak figla i arogantom, i ostrzegającym przed monopolem Kasandrom. Wizje końca historii – dla pierwszych oznaczającego nadejście szczęśliwego milenium, a dla drugich ostatecznej zagłady – nigdy nie zostały zrealizowane.

[srodtytul]Tu jest Polska[/srodtytul]

Nie zostały z wielu przyczyn. Po pierwsze dlatego, że – jak pisałem niedawno – Polacy są bardzo niestali w politycznych sympatiach. Co w 1993 i 1995 r. zostało z popularności Wałęsy? Co stało się w 2005 r. z SLD, któremu cztery lata przedtem nawet niezaangażowani obserwatorzy wieszczyli co najmniej dwukadencyjne, niezagrożone rządy?

Te zmiany sympatii są częściowo nieracjonalne, wynikają ze znudzenia. Ale częściowo – to jest przyczyna druga – wynikają też z tego, że zmienia się stan społeczeństwa. Że pojawiają się nowe siły społeczne i nowe społeczne emocje.

Po trzecie dlatego, że monopol jest długofalowo niemożliwy. Bo również elity finansów, biznesu i mediów mają różne interesy. Na chwilę – np. w związku z powszechnym zagrożeniem, za jakie uważały „kaczystowską rewolucję” – mogą o tym zapomnieć. Ale trwały monopol musiałby oznaczać, że ktoś trwale zyskuje dostęp do dóbr rzadkich, a dla innych jest on reglamentowany lub niemożliwy. Próba budowy takiego systemu – nawet przy początkowej zgodzie najważniejszych graczy – oznaczałaby utykanie korka w butelce z ogromnym ciśnieniem. W końcu korek musiałby zostać rozsadzony.

Zresztą do tego nie dojdzie, bo nikomu nie uda się skonstruować takiego korka. Również dlatego, że jesteśmy w Polsce. W kraju, gdzie – mówiąc eufemistycznie – stopień efektywności działań wszystkich podmiotów politycznych jest znacznie niższy od europejskiej przeciętnej. A mówiąc mniej eufemistycznie, w kraju, w którym każdy potyka się o własne nogi.

Sądzę, że tak będzie i tym razem. Tym bardziej że – paradoksalnie – główna partia opozycyjna nie potrafi wyjść z narożnika i wszystko wydaje się wskazywać, że istotnie zawęzi się do postaci projektowanej przez Jarosława Kaczyńskiego partii-arki. Pytanie, czy taka resztówka po dawnym, potężnym PiS będzie mogła nadal być używana jako straszak trzymający większość wyborców przy Platformie, wydaje mi się jedynie retoryczne.

[srodtytul]Co zrobić z upadłym ludem?[/srodtytul]

Nie zmienia to faktu, że objawy zagrożeń, o jakich pisze Krasnodębski, są realne. Niestety, nie ogranicza się on do opisu. Formułuje – nie wprost, ale wyraźnie – pewną diagnozę społeczną. Daje wyraz gorzkiemu rozczarowaniu Polakami, którzy dali się nabrać i dalej dają się nabierać Platformie. Między innymi dlatego, że są nisko wykształceni, „wybrali spokój zamiast politycznych sporów, dążenia do przebudowy państwa". A program PiS był „ponad ich siły i ambicje”.

Podobne tony i diagnozy pojawiają się ostatnio w tekstach innych publicystów i myślicieli (np. Ryszard Legutko). Oddać można je tak: Polacy współcześni to lud upadły. Wojna i komunizm zdegenerowały ich, po 1989 r. dzieła zniszczenia dopełniła inwazja nowoczesności. Tradycyjna inteligencja straciła rząd dusz, jej kod kulturowy jest nieczytelny dla nowych pokoleń, „nastąpiła inwazja prostactwa, przebranego w kostium współczesnej cywilizacji”, większość współczesnych Polaków „to są ludzie ukształtowani mentalnie poza wzorcami, jakie obowiązywały przez tysiąc lat” (jak rok temu mówił prof. Legutko w wywiadzie udzielonym Joannie Lichockiej).

Trudno przejść do porządku dziennego nad tymi diagnozami, są one bowiem w dużej części nieprawdziwe, a w całości kontrskuteczne.

Nieprawdziwe – bo to przecież dziełem tych zdegenerowanych przez komunizm Polaków był Sierpień ’80 i relatywnie silny opór lat 80. A kilkanaście lat później ci sami jeszcze dodatkowo wykorzenieni przez falę nowoczesności Polacy wybrali PiS i Lecha Kaczyńskiego. To powinno dać do myślenia i Krasnodębskiemu, i Legutce.

Kontrskuteczne – bo rozżalenie i gorycz, nawet częściowo słuszne, są zawsze złymi doradcami. To rozżalenie i gorycz kazały profesorowi Geremkowi powiedzieć po sukcesie Tymińskiego, że Polacy nie dorośli do demokracji. Gdzie jest teraz partia Geremka, wtedy najważniejsza siła kraju?

Jeśli aż tak bardzo, jak część prawicowych polityków i intelektualistów, nie lubi się własnego narodu, upostaciowianego przez „wyprodukowanych przez prywatne pseudowyższe uczelnie ćwierćinteligentów” (Krasnodębski) czy „armię prostaków” (Legutko), to zasadne staje się pytanie: jak można zrobić coś konstruktywnego z tymi Polakami?

[srodtytul]Marzenie o pięknej śmierci[/srodtytul]

To rozżalenie i gorycz, połączone ze zrozumiałymi emocjami, każe części prawicowych intelektualistów przywdziewać XIX-wieczny kostium: po prostu trwa kolejne powstanie narodowe, wrogowie to zdrajcy (Platforma) albo otumanieni przez zaborców i zdrajców chłopi (wykorzeniona młodzież) – tak można zrekonstruować przekaz najradykalniejszych. Powstanie narodowe nie może się obejść bez zaborcy, no bo bez wroga zewnętrznego polityczni przeciwnicy nie byliby aż zdrajcami. I oto część prawicowych intelektualistów i polityków sufluje wizję Platformy jako rosyjskiej agentury, a ministra Sikorskiego (bynajmniej nie bohatera mojej bajki) – jako rosyjskiego agenta…

Te aberracje są przejawem intelektualnej bezradności, ucieczki w znany, mocno tkwiący w polskiej świadomości i podświadomości schemat. Jest on oczywistą receptą na klęskę – bo czym kończyły się powstania? Piękną śmiercią. I można odnieść wrażenie, że części prawicowych polityków, a zwłaszcza intelektualistów, właśnie o piękną śmierć chodzi. Przyjemniej jest (wirtualnie) pięknie zginąć na jakimś ostatnim szańcu, niż wziąć się za bary ze współczesnością.

Bo prawdziwe wzięcie się za bary ze współczesnością oznaczałoby nie tylko konieczność refleksji nad strategicznymi – a nie tylko piarowskimi czy taktycznymi – błędami własnego obozu. Musiałoby też oznaczać tej rzeczywistości bodaj częściową akceptację.

Musiałoby oznaczać zrozumienie, że współczesny młody Polak nie jest generalnie gorszy od swojego rówieśnika z 1939 r., tylko jest od niego odmienny. Że obecne błyskawiczne przemiany cywilizacyjne niosą i zło, i dobro. Że fala tych przemian, która w 2007 r. zmyła PiS, a uniosła w górę łódź Platformy, nie jest ani dobra, ani zła. Że aby poważnie myśleć o sukcesie, i tym doraźnym – politycznym, i tym głębszym – programowym, trzeba nauczyć się w niej pływać.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą